piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział V

Zakupy z Charlie, czyli cały dzień łażenia po sklepach. Wytrzymuję zazwyczaj trzy godziny później chodzę za nią jak cień albo idę do Starbucks'a i czekam na nią kilka godzin. To właśnie dziś ten dzień udręki, jeden z dwóch w tym tygodniu. Jeden plus, że nie ma zajęć. Oj tak, bardzo dobrze. Wstałam niechętnie z łóżka i poczłapałam do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic, który momentalnie mnie przebudził. Odświeżyłam włosy i wyszłam spod prysznica. Ubrałam się, poprawiłam delikatnie swój wygląd i byłam gotowa do wyjścia. Zeszłam na dół, wypuściłam psa i kota na podwórko, w między czasie przygotowałam im jedzenie i sama wzięłam coś na pierwsze śniadanko. Gdy zwierzaki wróciły, wzięłam do torebki telefon i portfel, a do ręki kluczyki i zamykając za sobą drzwi poszłam po samochód. Odpaliłam i ruszyłam po Charlie.
Podjechałam pod dom Charlie. Zatrąbiłam kilka razy klaksonem. Drzwi domu się otworzyły i zza nich wychyliła się głowa Evy, jej młodszej siostry. Machnęła mi, a ja otworzyłam okno:
- No co? - zapytałam - Gdzie Charlie?
- Moment! Jeszcze się szykuje.
- Powiedź jej, że ma minutę. Równą z zegarkiem w ręku, bo odjadę.
- Jasne. - zaśmiała się. - Już jej mówię.
Po kilku sekundach na siedzeniu obok mnie siedziała już Charlie z bułką w ręku.
- Tylko mi nie nakrusz. - zaśmiałam się.
- Jasne królowo.
- Królową nie będę. Pierwszeństwo do tronu ma William, a potem George.
- No wiem, wiem. Droczę się z Tobą tylko.
- Dobra. Ale nie przeginaj. - wytknęłam jej język.
Zajechałyśmy pod największe w Londynie centrum handlowe. Wjechałam do podziemnego parkingu i ruszyłam z Charlie w stronę wejścia. Otworzyłyśmy drzwi.
- A teraz Charlie leć i kupuj! - krzyknęłam.
- Nie będę robiła z siebie idiotki. - prychnęła.
- Spójrz wyprzedaż 50% na wszystkie rzeczy.
A jednak wygrałam. Charlie co sił w nogach poleciała do sklepu z wyprzedażą. Oj zapowiada się długi dzień. Wolnym krokiem ruszyłam za szalejącą już w sklepie Charlie. Nie szukałam jej, nie było sensu. Pooglądałam kilka rzeczy i wybrałam to co wydawało się dla mnie fajne i warte kupienia. Później skierowałam się jeszcze do jednego sklepu, do którego zawsze wchodzę. Tam też wydałam trochę pieniędzy. Nie chcąc odciągać Charlie od szału zakupów, szczerze nawet nie wiedziałam, gdzie teraz jest, poszłam do mojego miejsca ukojenia, BORDERS, ukochana księgarnia. Poszłam w dział autentyczne historie, wzięłam pierwszą lepszą książkę i usiadłam na ziemi zanurzając się w lekturze.
Przerywając na chwilę czytanie zerknęłam na ekran telefonu. Minęła godzinka, żadnego sygnału od Charlie. Włączyłam na wszelki wypadek dźwięk i znowu schowałam telefon do torebki. Spojrzałam najpierw w lewo, a potem w prawo. Za filarem zobaczyłam znajomą twarz. Kolega od automatów. Haha. Czyta książkę, o proszę. Podniosłam się z ziemi, zgarnęłam zakupy i torebkę, po czym ruszyłam w stronę Harry'ego. Usiadłam obok niego i zerknęłam co czyta.
- Harlan Coben "Zachowaj Spokój". Czytałam. Fajna.
Brunet spojrzał w moją stronę i szeroko się uśmiechnął.
- Czytałaś? No to o czym jest?
- O Adamie Baye. Tam jego rodzice są zaniepokojeni tym, że po samobójstwie kolegi, ich Adam zamknął się w sobie, instalują na jego komputerze program szpiegowski. Śledzą każdy jego ruch, każdy wysłany i odebrany e-mail. W końcu odkrywają wiadomość przesłaną przez anonimowego nadawcę, który każe Adamowi siedzieć cicho. No i przez większą część książki zastanawiasz się czy Adam wie coś na temat samobójstwa. I co ma wspólnego z brutalnym zabójstwem na przedmieściach Nowego Jorku, nad którego zagadką pracuje detektyw Loren Muse. Dlaczego rodziną Baye interesuje się FBI. No i wiadomo, na końcu wszystko wychodzi.
- Czyli jednak czytałaś. - spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Nie, skądże. Nienawidzę czytać książek. - wytknęłam mu język.
- Właśnie widzę. - powiedział podnosząc z ziemi moją książkę Cathy Glass.
- Oj tam, jedna książka.
- Dobra, nie kręć mi tutaj. Czyli rozumiem, że interesujesz się książkami gdzie trzeba rozwiązać jakąś zagadkę, albo czytasz książki na faktach.
- No zazwyczaj takie czytam. - uśmiechnęłam się. - Ty pewnie też.
- Zgadza się. - odwzajemnił uśmiech. - W sumie to powinienem być na Ciebie zły.
- Za co?
- Jak to za co? Zlałaś mnie totalnie jak prosiłem o numer telefonu.
- No wiesz, jego tak łatwo się nie dostaje. No ale dzisiaj zapunktowałeś, więc może ewentualnie dostaniesz pierwsze trzy cyfry. - zaśmiałam się.
- Zawsze coś. - wytknął mi język.
- Wredota.
- Wcale, że nie.
- Tak.
- Nie.
- Ta..
- Mogliby państwo być trochę ciszej? - poprosił stojący nad nami ochroniarz.
- Oczywiście. Przepraszamy. - odparłam.
- Przestraszyłaś się co?
- Nie.
- Jak nie, jak tak. Przecież widzę.
- Weź. Czepiasz się tylko.
- Wcale, że nie.
- Wcale, że tak.
- Nie.
- Dobra, już spokój, bo znowu przyjdzie.
- Spękała! Spękała!
- Jak Cię dorwę, to zobaczysz.
- No dalej! Próbuj. - krzyknął i odłożył książkę na półkę, po czym zaczął uciekać.
Podeszłam do półki, gdzie odłożyłam swoją książkę i ruszyłam za nim. Spojrzałam, w którą stronę biegnie, więc pobiegłam w drugą. Złapię go prędzej. Stanęłam w jednym miejscu i czekałam, aż go zobaczę. Nagle wyłoniła się jego postać. Szedł powoli, co chwila oglądając się za siebie. Podeszłam do niego i powiedziałam:
- Szukasz kogoś?
- Jak Ty to zrobiłaś?
- Wiesz mam swoje sposoby. - zaśmiałam się.
- Kawa?
- Z chęcią. - uśmiechnęłam się.
Zamówiliśmy kawy, każdy swoją ulubioną. Jak później się okazało, były takie same. Siedzieliśmy tak kilka godzin, w między czasie poszliśmy coś zjeść. Około 18 zadzwonił telefon.
- Tak?
- No gdzie jesteś?
- Już idę. Spotkajmy się koło samochodu. Ok?
- Jasne. Pa.
- Pa.
Rozłączyłam się.
- Dzięki za miłe spędzony czas. Niestety muszę spadać. Charlie czeka. Do zobaczenia na uczelni.
- A numer telefonu?
- No tak, te trzy cyfry miałam Ci podać. - zaśmiałam się. - Pisz. 223457269
- Podałaś mi cały.
- Powinieneś być zadowolony, a nie jeszcze masz wyrzuty. Pa. - powiedziałam i ruszyłam w stronę parkingu. Odwróciłam się jeszcze w stronę Harry'ego i posłałam mu uśmiech, który odwzajemnił.
Na parkingu, blisko samochodu dobiegła do mnie Charlie.
- Złapałam Cię. - powiedziała zdyszana.
- A no. - zaśmiałam się. - I co sobie kupiłaś? - zapytałam spoglądając na mnóstwo reklamówek.
- Ee niewiele.
- Mhm. No tak, niewiele. - próbowałam opanować śmiech. - Nie zdążyłaś zapewne zajść do wszystkich sklepów, co nie?
- Dokładnie. Niestety nie zdążyłam.
- Oj, może następnym razem Ci się uda.
- Właśnie, to kiedy następny wypad na zakupy? Może sobota, a potem wieczorkiem na imprezę, huh?
- Niestety. Sobota odpada. Konferencję mam.
- Znowu za babcię?
- Tak.
- Niefajnie. - burknęła. - Szkoda. Znowu muszę iść sama na imprezę.
Doszłyśmy do samochodu i weszłyśmy do środka. Odpaliłam i ruszyłyśmy.
- Tak w ogóle, Ty teraz z kimś kręcisz Charlie?
- Hmm, aktualnie?
- Tak, pytałam o teraz.
- No dobra, dobra. Nie spinaj się tak. Już Ci mówię. Tak. Mam aktualnie faceta. Przystojny, ciemnowłosy, mulat o nieziemskim spojrzeniu. Gra i śpiewa w zespole akademickim.
- Aha. To czemu nic nie mówiłaś?
- A pytałaś?
- Czy ja muszę pytać się o takie rzeczy? Wiesz. Wredna jesteś.
- Wcale, że nie.
- Tak. Zawsze mi mówiłaś takie rzeczy.
- No weź już się nie gniewaj. Przepraszam, że Ci nie powiedziałam. Sorry. - posłała mi uśmiech.
- Ok, wybaczam. Ale żeby mi to było ostatni raz.
- Oczywiście królowo.
- Nie jestem...
- Królową, tak wiem. - przerwała mi.
Spojrzałam na nią ze śmiechem.
- Dobra. Leć do domciu. - powiedziałam stając pod jej domem. - Pa, pa. Do jutra.
- No pa. Do jutra.
Zamknęła drzwi i ruszyła w kierunku domu, a ja pojechałam do siebie. Na miejsce zajechałam po około trzydziestu minutach. Weszłam do domu, odłożyłam zakupy, wzięłam Lexi i zabrałam ją na spacer. Po powrocie dałam moim zwierzakom coś do jedzenia. Zmęczona po całym dniu położyłam się spać.

Wstałam około 8, by móc spokojnie przygotować się na zajęcia, które były na 10. Wzięłam prysznic, zrobiłam lekki makijaż i gotowa do wyjazdu zeszłam na dół. Wypuściłam zwierzaki na dwór i przygotowałam im coś do jedzenia. Sama zjadłam również szybkie śniadanie. Po dziesięciu minutach Lexi i Trix wróciły do domu, a ja mogłam spokojnie pojechać na zajęcia.
Na uczelnię zajechałam za dwadzieścia dziesiąta. Wzięłam notatki z historii prawa i powtarzałam to, co było do tej pory. Szłam wolnym krokiem w stronę sali wykładowej skupiona na czytaniu notatek.
- Bu! - usłyszałam za sobą.
- Boże kochany! Proszę Cię! Nie strasz mnie. Chcesz żebym na zawał tutaj zeszła? - spojrzałam z przerażeniem w oczach na bruneta, któremu nagle zniknął uśmiech z twarzy.
- Przepraszam. Bardzo przepraszam, nie sądziłem, że aż tak bardzo się przestraszysz. Wybacz mi mój debilny pomysł.
- Ok, ale proszę Cię, żeby to był ostatni raz.
- Oczywiście. Już ok? Serio wyglądałaś jakbyś miała zaraz umrzeć.
- A to dlatego tak nagle uśmieszek z ust Ci zniknął. - zaśmiałam się.
- No tak, dlatego.
- Czyli musiałam wyglądać strasznie.
- Prawdę mówiąc tak było.
- Mógłbyś oszczędzić szczegółów.
- Dobra. Jasne. Mam pytanie.
- Wal śmiało. - uśmiechnęłam się.
- Co robisz w sobotę?
- Zależy o której godzinie.
- Chodzi mi ogólnie co robisz w sobotę. A szczególnie chodzi mi o wieczór. Mniej więcej godzina 18.
- Hmm. Prawda jest taka, że do końca nie wiem jak długo będę zajęta, bo o 16 mam ważne spotkanie, którego nie mogę ominąć i nie mam pojęcia jak długo ono będzie trwało.
- Czyli w sumie nie masz czasu?
- Znaczy się niby mam, ale nie wiem. Naprawdę nie wiem. Przepraszam. Ale dlaczego pytasz?
- Bo jest impreza naszej uczelni i gramy na niej, chciałbym żebyś nas posłuchała.
- O której dokładnie?
- Zaczynamy o 20.
- To czemu chciałeś mnie widzieć już o 18?
- Chciałem Ci coś pokazać, ale skoro nie masz czasu, to może innym razem się uda.
- No może.
- Na imprezę też nie przyjdziesz?
- Nie wiem. Nie chcę obiecywać. Bo nienawidzę kiedy obiecam, a nie przyjdę. To takie niefajne uczucie wtedy i dla mnie i dla drugiej strony.
- Z pewnością.
- Dobra Harry, ja spadam mam zajęcia z McLidem za moment, więc nie mogę się spóźnić. - zaśmiałam się. - Do zobaczenia. - powiedziałam.
- No ok, ok. Do zobaczyska laska. Pa.
Posłałam mu uśmiech i co sił w nogach pobiegłam na salę wykładową. Usiadłam i chwilę po tym na salę wszedł profesor. Boże, jeszcze chwila rozmowy z Harry'm i już bym się spóźniła.
- Witam państwa. - zaczął McLide. - Dziś zastanowimy się nad tym kogo obejmuje prawo i w jakim zakresie.
Wykład trwał bite 2 godziny. Nie zaśnięciem na wykładzie profesora graniczy z cudem, jednak udało mi się wytrwać. Resztę dnia spędziłam na nauce do przyszłego kolokwium, którego McLide nigdy nie robił prostego.

Sobota przyszła bardzo szybko. Nie zdążyłam dobrze rozpocząć tygodnia, a tu już weekend. Tylko, że ta sobota niestety będzie nudna. Będę musiała sztucznie się uśmiechać przy tłumie ludzi w imieniu babci. Oj tak będzie cudownie, już nie mogę się doczekać.. A mogłoby być tak pięknie, spotkanie z Harry'm, impreza studencka, chociaż trochę bym miała z tego życia. No ale nie. Muszę iść na konferencję. Babcia już uprzedziła wszystkich o moim przyjściu.
Gotowa około godziny 15 wyjechałam z domu w stronę szpitala św. Patryka. Na miejscu byłam mniej więcej za dziesięć.
- Witamy księżniczko Windsor, zapraszamy.
- Witam serdecznie. - uśmiechnęłam się i poszłam za przewodnikiem.
W oddali zauważyłam Brada z czekiem.
- Hej Brad.
- Witam księżniczkę, oto czek od jej królewskiej mości.
- Dziękuję Ci za fatygę. - uśmiechnęłam się.
- Księżniczko Windsor. Zapraszamy na konferencję.
- Oczywiście już idę.
"Panie i panowie, pacjenci szpitala, pracownicy szpitala. Dzisiaj mam zaszczyt powitać przedstawicielkę jej królewskiej mości królowej Elżbiety, księżniczkę Madeliene Windsor. Proszę o powitanie księżniczki gromkimi brawami."
Usłyszałam czekając na wejście po czym przeszłam przez drzwi i zobaczyłam mnóstwo ludzi oraz niestety fotoreporterów. Usiadłam w wyznaczonym miejscu i czekałam. Po wielu wystąpieniach kierowanych do przybyłych gości i do mnie poprosili także i mnie o zabranie głosu. Nie lubiłam się wypowiadać, ale także nie lubiłam szykować przemówień, wolałam jak już mówić to z serca. Wiedziałam, że pieniądze są przekazane dla dzieci i młodzieży z onkologii więc wiedziałam na czym stoję. Podeszłam do mównicy, wzięłam głęboki wdech i zaczęłam.
- Witam serdecznie. Szanowna dyrekcjo szpitala, stanowi pracownicy szpitala, szanowni goście i wy kochani pacjenci. - uśmiechnęłam się do dzieci - W imieniu jej królewskiej mości królowej Elżbiety zobowiązana zostałam do przekazania czeku dla dzieci i młodzieży z oddziału onkologii. Nie mniej jednak zanim to nastąpi, chciałam powiedzieć kilka słów od siebie.
Moje wystąpienie trwało może niezbyt krótko, ale też nie tak długo. Ma końcu przekazałam na ręce ordynatora szpitala czek i miałam ochotę już opuścić budynek. Niestety mali pacjenci bardzo chcieli mieć ze mną zdjęcie i nie mogąc im odmówić zrobiłam to o co mnie poprosili. Potem jeszcze kilka wypowiedzi dla fotoreporterów. Żegnając się z ordynatorem wyszłam ze szpitala i wsiadając do samochodu zerknęłam na zegarek.



*Harry's POV*

Staliśmy na scenie i śpiewaliśmy tak jak zazwyczaj. Lubiłem imprezy akademickie, zawsze był świetny klimat. Jednak tym razem moje oczy błądziły po twarzach studentek. Szukały tej jednej jedynej twarzy. Tych pięknych niebieskich oczu i tego uśmiechu, który powodował, że od razu poprawiał mi się humor. Co, że znam ją tylko kilka dni. Dla mnie liczy się to, że ona wydaje się dla mnie stworzona. Jest zabawna, urocza, inteligentna, piękna i ma podobne zainteresowania. Szkoda, że nie przyszła. Szkoda. Tak jakoś pusto bez niej. Właśnie śpiewaliśmy nasz nowy kawałek "Right Now". Każda piosenka była pisana tylko przez nas. Każda z nich była zlepkiem naszych doświadczeń i uczuć, naszych przeżyć i marzeń. Refren był dla mnie najlepszy. Gdy patrzyłem w tłum, śpiewając You know I can't fight the feeling. And every night I feel it. Right now. I wish you were here with me, ujrzałem właśnie te oczy, o których marzę by patrzyły na mnie codziennie, ten uśmiech, który rozpromienia każde pomieszczenie. Poczułem jakby moje serce chciało uciec z mojej piersi i pobiec do niej. To było niesamowite uczucie. Stanęła pod sceną i spojrzała w moją stronę. Patrząc na nią śpiewałem po raz kolejny refren wraz z chłopakami. Czułem, że jestem najszczęśliwszy na świecie.



*Madie's POV*

Udało mi się przyjechać na imprezę. Wchodząc do środka usłyszałam głośną muzykę. Spojrzałam w stronę sceny. Stał na niej Harry z kolegami. Śpiewali jakąś swoją piosenkę. Wsłuchałam się w jej tekst. Była przepiękna. Poszłam pod scenę. Gdy nasze oczy się spotkały, a on śpiewał patrząc na mnie słowa refrenu, moje serce zabiło mocniej niż do tej pory. Jakieś dziwne uczucie ogarnęło moje serce i umysł. Czyżbym się zakochała?! Ale przecież ja mam narzeczonego. Nie mogę być z kimś innym. Nie mogę skrzywdzić Harry'ego, on jest zbyt cudownym człowiekiem, a i tak nie pozwolą mi się z nim związać. To jest wręcz niemożliwe. On jest, jakby to moja matka powiedziała, z innej sfery. On nie jest dla mnie. Oderwałam mój wzrok od jego pięknych zielonych oczu. Rozerwałam tą niewidzialną nić, która trzymała nasze głowy w jednej linii. Nie mogłam mu dawać nadziei, nie chciałam go ranić. Tuż po skończonej piosence stanął przede mną Harry, rozpromieniony od ucha do ucha.
- A jednak. - powiedział.
- Co jednak?
- A jednak przyszłaś. - uśmiechnął się, na co zrobiło mi się cieplej na sercu.
- Jak widać. - zaśmiałam się. - Udało mi się skończyć szybciej. Na Twoje szczęście.
- Zdecydowanie na moje szczęście. - znowu się uśmiechnął - Chodź, chciałbym Cię komuś przedstawić.
- Komu?
- Obiecałem to kilku osobom.
- Ok. - zdziwiłam się. - Niech Ci będzie.
Chłopak złapał mnie za rękę i poprowadził za sobą. Gdy doszliśmy do jakiegoś pomieszczenia za sceną zobaczyłam cztery twarze, które widziałam całkiem niedawno.
- Chłopaki to jest właśnie Madie.
- Hej! Bardzo mi miło Was poznać. - powiedziałam.
- Cześć, jestem. Niall. - podszedł do mnie blondyn podając mi rękę.
- Madie, bardzo mi miło.
- Ja jestem Zayn. - zrobił to samo co poprzednik i jego następcy, Liam i Louis.
Uśmiechnęłam się i stanęłam czując się trochę niezręcznie ze względu na ciągle wpatrywanie się w moją osobę.
- Ok. To w sumie dzisiaj już nic nie gramy, prawda? - zapytał Harry chłopaków.
- No, dziś już nic. - uśmiechnął się Zayn.
- Madie, pozwól, chciałbym Ci coś pokazać. - zwrócił się do mnie Harry.
- Oczywiście.
- Więc chodź za mną.
- Jasne. Miło było was poznać chłopaki. Do zobaczenia.
- Nam również było miło. Na razie. Trzymaj się.
Wyszłam za Harry'm. Wyprowadził mnie z klubu tylnym wyjściem.
- Nie boisz się ze mną jechać sama samochodem?
- Hmm, a mam się bać?
- Nie, ale pytam się dla pewności.
- Ok. Więc powiem, że chyba Ci wierzę i się nie boję.
- W takim razie zapraszam do środka. - otworzył drzwi, a ja weszłam. On wszedł z drugiej strony i ruszył.
- A mogę wiedzieć, gdzie jedziemy? W zasadzie. Gdzie mnie wieziesz? - zaśmiałam się.
- Niespodzianka.
- Ok. Lubię niespodzianki. Mam nadzieję, że miła.
- Też mam nadzieję, że Ci się spodoba. - uśmiechnął się.
W sumie jestem kompletną idiotką. Znam go jedynie kilka dni, a bez wahania weszłam do jego samochodu i jadę z nim w nocy i to nie wiem kompletnie gdzie. No ale kto nie ryzykuje ten nie żyje. Po krótkim czasie gdzieś zajechaliśmy. Harry zatrzymał samochód i szybko z niego wyszedł podbiegając od mojej strony i otwierając mi drzwi. Wyszłam z samochodu, spojrzałam na chłopaka. On nic nie mówiąc wyciągnął rękę w moją stronę. Złapałam ją i poszłam za Harry'm w ciemność.






__________________________________________________________________________
Czytasz-Komentuj!
Cześć wszystkim. Dodaję rozdział V tak szybko, ze względu na to, że wyjeżdżam i wrócę dopiero 2 stycznia, ale dostęp do neta będę miała dopiero 4 stycznia, bo jeszcze w między czasie jeden dzień będę na uczelni, a dokładniej na praktykach w szpitalu, także i tak bym nie mogła mieć połączenia z netem. Mam nadzieję, że rozdział się podoba i ogólnie jak na razie cały blog również. :) Liczę na Wasze komentarze. No i z tego względu, że wracam już w Nowym Roku, teraz chciałabym Wam życzyć wystrzałowego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku 2014! Buziaki. Xx

środa, 25 grudnia 2013

Rozdział IV

Przebudziłam się. Cudnie, zasnęłam na siedząco. Wszystko mnie teraz boli. Spojrzałam na zegarek. Była 5 rano. Zajęcia mam na 10, więc ewentualnie mogłabym jeszcze się położyć i chociaż trochę wyprostować swoje obolałe kości. Tak też zrobiłam. Delikatnie podniosłam się z kanapy i poczłapałam niechętnie na górę do sypialni. Walnęłam się na łóżko i zasnęłam.
Przebudziła mnie Trix, która wparowała do mojego łóżka i położyła się tuż przy mojej głowie, ocierając mój nos non stop swoim ogonem. Otworzyłam niechętnie oczy. Zerkając kontem oka na zegarek oniemiałam. Była 9:30. Zajęcia na 10. Jakim cudem mam zdążyć? Wzięłam do ręki telefon, szybko napisałam sms do Charlie, że, zaspałam i nie przyjadę po nią. Pobiegłam pędem do łazienki. Dziesięć minut i gotowa. Mniej więcej oczywiście. Zbiegłam na dół. Otwierając drzwi krzyknęłam:
- Lexi! Migiem na dwór się załatwić! Pani zaraz musi jechać.
Wyszkolenie jej było bardzo pracochłonne, ale teraz przynosi skutki, bardzo pozytywne. W między czasie nasypałam im do ich misek przysmaki i sama spakowałam sobie do torby jabłko i wodę oraz telefon. Pięć minut później wróciła Lexi, więc mogłam spokojnie zamknąć dom i biec po samochód. Wsiadłam do samochodu i prędko odpalając go ruszyłam na uczelnię.
Na miejsce zajechałam tak jak to było do przewidzenia, bardzo spóźniona. Dwadzieścia minut, to o pięć minut za dużo. Zaparkowałam samochód i prędko pobiegłam w stronę sali wykładowej. Delikatnie nacisnęłam klamkę by wejść niezauważenie. Szybko wemknęłam się do środka, jednak profesor zdołał zauważyć moje, niesamowicie ciche wejście.
- Panno Windsor. - usłyszałam głos profesora.
- Tak panie profesorze?
- Powód spóźnienia?
- Bardzo błahy.
- Mianowicie?
- Zaspałam.
- Niestety muszę pani przyznać dodatkowe pół godziny po zajęciach.
Ugryzłam się w język i bez zbędnych komentarzy przyjęłam karę. Profesor McLide był jedynym wykładowcą, który traktował mnie na równi z innymi studentami, dlatego szanowałam go najbardziej ze wszystkich. Byłam mu wdzięczna, że nigdy mi nie pobłażał.
Podeszłam do Charlie i usiadłam na miejscu przygotowanym dla mnie.
- Uuu, ale się doczepił. - powiedziała Charlie.
- Ee tam. Pół godziny mi nie zaszkodzi.
- Jak nie? A zakupy ze mną?
- Innym razem?
- Wiesz co... Wiesz Ty co!
- No co? Nie mam czasu. Chyba o tym wiesz.
- Jeju! To kiedy pójdziemy?
- Jutro?
- No ok. Niech Ci będzie księżniczko.
Wytknęłam jej język i skupiłam się na tym co mówił profesor.
Po skończonym wykładzie musiałam pójść odbębnić moje pół godziny w przysłowiowej kozie. Wydawałoby się, że coś takiego jest jedynie w gimnazjum, czy liceum, a tu takie zaskoczenie, że na studiach też jest. Prawda jest taka, że jedynie naszych dwóch wykładowców robi coś takiego w ramach kary. Właśnie jednym z nich jest profesor McLide, co oczywiście dzisiaj zadziałało na moją niekorzyść. Przyszłam na wyznaczone miejsce w uczelni. Zbliżając się do sali, słyszałam coraz to głośniejsze rozmowy studentów, którzy musieli odsiedzieć swoją karę. Weszłam niezauważenie na salę wykładową i usiadłam w tyle. Zaczęłam szperać w torbie, zawzięcie szukając czegoś do jedzenia. Ze zdziwieniem patrzyłam na portfel, wodę i kluczyki do auta. Dałabym sobie rękę obciąć, że wkładałam jabłko. Zniknęło. Ciekawe czyja to sprawka.. Zapewne Charlie przejrzała mi środek torebki i wzięła co chciała. Zostałam więc zmuszona skorzystać z jednego z naszych przecudownych uczelnianych automatów, gdzie było o wiele drożej niż gdziekolwiek indziej. Niestety nie miałam innego wyjścia. Wstałam więc pośpiesznie z zajmowanego miejsca i szybszym krokiem skierowalam się w stronę automatów. Stanęłam za kimś w kolejce. Nie była ona długa, zaledwie jeden chłopak przede mną. Wyciągnęłam telefon i napisałam do Charlie z wielkim wyrzutem:
"Przez Ciebie muszę skorzystać z cudownych automatów. Dzięki za zjedzenie jabłka, żarłoku!"
Stałam jeszcze tak w zamyśleniu przez chwilę, czekając aż chłopak w końcu ruszy się z miejsca i cokolwiek wybierze i kupi.
- Przepraszam, długo jeszcze? - zapytałam poirytowana.
- Moment. Wylizuj. - usłyszałam jedynie jego słowa.
- Jasne, jasne. Mam wyluzować. Dziwne, że nie możesz się zdecydować, gorzej niż baba.
- E, ej. Laska. Nie wyzywają mnie od bab, ok? - odpowiedział wciąż odwrócony do mnie plecami.
- A Ciebie nie nauczyli, że jak się do kogoś odzywasz to się do tej osoby odwracasz, a nie stoisz tyłem? Wygląda to tak, jakby twój głos wydobywał się, za przeproszeniem, z twojej dupy, a nie z ust.
- Przesadziłaś. - powiedział, po czym odwrócił się gwałtownie trzymając w ręku zakupiony napój. Spojrzał na mnie z wielkim zdziwieniem, jakby ujrzał ducha.
- A ty co? Ducha zobaczyłeś? - zaśmiałam się. Chłopak dalej stał z otwartymi szeroko oczyma. - Ok, trochę niezręcznie. - zmieniłam więc szybko temat - Kupiłeś już? To teraz wybacz, ale ja umieram z głodu.
Ominęłam go i wybrałam szybko jakiś batonik. Zabrałam go i poszłam prędko na salę wykładową.
Usiadłam na wcześniej wybranym miejscu i zabrałam się za jedzenie. Ugryzłam kawałek i rozejrzałam się po sali. Ludzie gadali i oprócz jednego wielkiego gwaru nie było nic więcej słychać. Nigdy nie zostawałam po lekcjach, bo nigdy się nie spóźniałam, więc to jest dla mnie nowością. Nagle mój wzrok natrafił na wzrok "kolegi" spod automatów. Patrzył na mnie nie spuszczając wzroku, nawet teraz, gdy ja na niego patrzę. Bardzo pewny siebie chłopak, widzę. Nie fajnie, trzeba skończyć ten kontakt wzrokowy. Spojrzałam na telefon, gdzie czekał nieprzeczytany sms od Charlie.
"Oj! Już tak mnie nie opieprzaj. Wzięłam i zjadłam, czy to takie złe? Chyba nie. Więc nie ma za co haha"
Wredota. Co za. Nie wychowana Charlie.
"Czyli rozumiem, że jutro nie chcesz iść na zakupy?"
Zaśmiałam się patrząc na nagłą odpowiedź.
"Nie no! Oczywiście, że chcę. Przepraszam, że zjadłam Ci to jabłko. Odkupię. Obiecuję."
"Nie musisz odkupywać. Materialistko! Xx"
"Czyli idziemy na zakupy?"
"Tak, ale bez pytania bierzesz cokolwiek ostatni raz, jasne?"
"Oczywiście. :)"
Jak ją łatwo podejść. Jak prosto nią manipulować. Zawsze tak było, jeżeli szło o pójście na zakupy, Charlie zmieniała swoje zdanie momentalnie, no i przepraszała za wszystko i obiecywała poprawę. Nic się nie zmieniła.
- Przepraszam. - usłyszałam męski głos nad sobą. - Mógłbym się dosiąść?
Spojrzałam do góry. Nade mną stał ten sam chłopak, którego nieźle zjechałam koło automatów.
- Chcesz koło mnie usiąść, kiedy ja Cię obraziłam?
- Nie obraziłaś. Po prostu byłaś normalna.
- Co masz na myśli, mówiąc normalna? - przesunęłam się, tym samym robiąc miejsce obok siebie.
- Inne laski, że tak powiem mnie bardzo lubią. - powiedział siadając obok.
- Aha, czyli chodzi o to, że jesteś mega ciachem, a ja na to ciacho nie poleciałam, tylko Cię opierdzieliłam, że zbyt długo stoisz koło automatów?
- Nie jestem ciachem.
- No tak zrozumiałam Twoją wypowiedź ... umm
- Harry.
- Właśnie, Harry.
- No ale, ja się wcale nie czuję, nie wiadomo jak zajebisty.
- Ale mimo wszystko chociaż trochę Ci się wydaje, że jesteś.
- Nie. Szczerze, nie wiem co one we mnie widzą, nawet kiedy nie zamienią ze mną ani jednego zdania.
- Lecą na Ciebie. Jedyna poprawna odpowiedź. - zaśmiałam się.
- A jak mam się do Ciebie zwracać? Bo Ty już moje imię znasz.
- Madie. - uśmiechnęłam się.
- Madeliene?
- Tak, ale wolę Madie, ok? - zmierzyłam go wzrokiem.
- Jasne, jasne. Jak sobie życzysz, Madie.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
- Często tutaj jesteś?
- W sensie na dodatkowym czasie?
- Tak.
- Czasami, jak mi się nie chce wstać na poranne zajęcie z McLidem.
- Aha.
- Za to Ty po raz pierwszy?
- Aż tak widać?
- No trochę. - zaśmiał się.
- Dzięki, wiesz. Mam nadzieję, że pierwszy i ostatni raz tu jestem.
- Oj, aż tak Ci tutaj źle?
- Można tak powiedzieć. - wytknęłam mu język.
- Zadziora z Ciebie.
- Nie przesadzaj. Nie znasz mnie, więc nie wiesz.
- Z chęcią Cię poznam.
- Każdą tak bajerujesz? Nie jestem nową studentką, w sensie nie jestem pierwszakiem, więc się tak łatwo nie dam.
- Wcale Cię nie bajeruję.
- Nie skądże. Tylko masz nadzieję, że jestem łatwa.
- Nic z tych rzeczy.
- Mhm, jasne.
- No tak, jasne. Zmienię temat. Mówiłaś, że nie jesteś pierwszakiem, więc który rok?
- Trzeci. A Ty?
- Czwarty.
- Ok. To powiedz mi, czemu laski tak na Ciebie "lecą". - zaznaczyłam w powietrzu cudzysłów.
- Może dlatego, że grywam z kumplami na każdej imprezie naszej uczelni.
- Serio? Fajnie.
- Nigdy nie słyszałaś, zgadłem?
- A no nie. Zazwyczaj nie bywam na imprezach. Moja kuzynka i owszem, ale chyba mi nie... chociaż czekaj, wspominała mi o mega seksownym bandzie naszej uczelni. One Direction, to wy?
- A jednak coś wiesz.
- Mówię Ci, nasłuchałam się o was trochę. Charlie jest waszą fanką.
- Charlie Ogilvy?
- Tak. Dokładnie. Skąd ją znasz?
- Kręci z jednym z moich kumpli. Z Zayn'em. Widzisz tego czarnowłosego mulata tam w rogu?
- No i?
- To właśnie Zayn.
- Mhm. Na jej gust dokładnie. A reszta zespołu?
- Ten obok to Niall, na chwilę obecną spotyka się z pewną modelką, przyjaciółką jego kuzynki. Naprzeciw nas siedzi Liam, ten w krótszych włosach, również zajęty, no i obok niego Louis, który również znalazł ukochaną.
- Aha. Za to Ty, to taki wolny strzelec, mam rozumieć?
- Nie szukam nikogo na siłę. Po prostu na chwilę obecną nikogo nie mam.
- Spoko. Po prostu próbujesz. Zagadujesz do każdej, czy tylko ja jestem taką szczęściarą?
- Tylko Ty. - spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami. Jezu, jakie oczy. Boże, Madeliene ogarnij się!
- Tak, i ja mam uwierzyć w ten bajer? Proszę Cię.
Spojrzałam odruchowo na telefon. Na zegarku widniała godzina 15, więc czas mojej kozy minął.
- Nie wierzysz mi.
- Oj, oj. Dobra Harry, wybacz, ale moja odsiadka już się skończyła, więc pojadę sobie do domu. Mimo wszystko, miło było poznać. Pa.
- Do zobaczenia mam nadzieję. A, mógłbym prosić o Twój numer?
- Sorry, ale nie.
Wyszłam z pomieszczenia i szybko skierowałam się do samochodu. Odpaliłam go i ruszyłam do domu. Po drodze zajechałam po zakupy. Na miejscu byłam po 16. Zrobiłam szybko sobie jedzenie, dałam też coś do zjedzenia moim zwierzakom, po czym wzięłam Lexi i poszłam z nią na spacer. Pobiegałyśmy trochę po parku, pospacerowałyśmy koło rzeki i wróciłyśmy do domu.
Byłam zmęczona całym dniem. Nie miałam ochoty już zupełnie na nic. Poszłam więc do pokoju by zabrać ręcznik i koszulę nocną. Skierowałam się później do łazienki, gdzie wzięłam długą i relaksującą kąpiel, po której wróciłam do sypialni i mogłam spokojnie położyć się na wygodnym łóżku i oddać się w ramiona Morfeusza. Jednak tak dobrze się tylko zapowiadało. Na moje nieszczęście zadzwonił dzwonek mojego telefonu. Odebrałam.
- Tak?
- Madeliene! Wnusiu. W sobotę masz konferencję prasową dotyczącą pomocy dzieciom chorym na raka. Godzina 16, szpital świętego Patryka. Zrozumiałaś kochanie?
- Oczywiście babciu. Ale dziwi mnie to, że sama do mnie dzwonisz, a nie jakiś Twój pracownik.
- Stwierdziłam, że ja Cię o tym poinformuję.
- Och, jakże miło z babci strony. Czyli wracając do tematu, w tą sobotę o godzinie 16, szpital świętego Patryka tak?
- Tak. Zapamiętałaś widzę. Będzie tam czekał na Ciebie Brad z czekiem na pół miliona funtów, który wręczysz w moim imieniu. Dobrze?
- Umm, oczywiście.
- Cudownie. To ja już kochanie Ci nie przeszkadzam. Dobranoc.
- Pa babciu. Dobranoc.
Rozłączyłam szybko telefon. Cóż za cudowna wiadomość. Kolejna konferencja. No tak. Zazwyczaj, albo ja na nią idę, albo Harry, czy też William z Kate. No cóż, jesteśmy jej najstarszymi wnuczętami więc jesteśmy zobligowani do pomocy jej królewskiej mości, która jest de facto naszą babcią. Moje ostatnie 3 lata życia wyglądają następująco: mogę sobie robić co chcę, ale jak w ciągu miesiąca mam około 3 takie wyjścia w imieniu babci, to nie mogę powiedzieć nie, przecież to przecudownie spędzony czas, co ja narzekam. Nie powiem, szczytny cel, ale ja też mam ochotę zrobić coś innego, pójść na imprezę, czy gdzieś do kina. Ee, nie ważne. I tak tego nie zmienię. Ciągłe wymagania, a gdzie przyjemności? Brak.








________________________________________________________________________________
Czytasz-Komentuj!
Cześć wszystkim. Nowy rozdział na święta, dlatego chciałabym życzyć Wam wszystkim zdrowych, pogodnych, pełnych rodzinnego ciepła i miłości. Niech Boża Dziecina błogosławi Wam każdego dnia szczególnie w Nowym Roku 2014!! 
Buziaki. Xx