poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział I

Nie patrząc na matkę, wybiegłam z domu i udałam się do stajni. Wzięłam Caro i szybkimi ruchami zaczęłam ją ubierać. Założyłam siodło, po czym podciągnęłam się do góry, po zapięciu wszystkich uprzęży. Usadowiłam się wygodnie w siodle i ruszyłam przed siebie.
- Jedź Caro. - krzyknęłam, na co mój ukochany koń, pomknął w znaną tylko nam drogę.
Tylko podczas jazdy konnej mogłam uciszyć swoje skołatane nerwy. Mogłam spokojnie pomyśleć nad moim, mogłoby się wydawać, idealnym życiem. Jeżeli ktokolwiek będzie chciał się ze mną zamienić, ja z chęcią to zrobię. Niech w końcu, ci którzy zazdroszczą mi mojego pochodzenia, przekonają się, że wcale to życie nie jest kolorowe.
Jechałam wolno, głęboko oddychając. Uspokajałam się. To jak wypadłam z hukiem z domu zapewne zostanie na zawsze w pamięci mojej matki. Ale czy to dziwne, że tak zrobiłam? Bo ja się wcale sobie nie dziwię. Znowu ta sama śpiewka, jak tylko wrócę z Londynu na chwilę do domu. "To co skarbie, może w końcu wybierzesz sobie krój sukni na ślub z Nicholasem." Matkę, chyba już do końca pogięło. Myśli, że stanę na ślubnym kobiercu z tym pacanem. Najgłupszym ze wszystkich. No dobrze, może przesadzam, ale on jest kompletnie pozbawionym empatii człowiekiem. Jest po prostu bez serca. Nigdy się z nim nie lubiłam. Zawsze się kłóciliśmy, a to tylko dlatego, że on twierdził, że to on ma rację, a oczywiście ja, równie uparte stworzenie, twierdziłam, że to jednak ja mówiłam prawdę. Nie mniej jednak nigdy za sobą nie przepadaliśmy, bynajmniej ja go nie znosiłam. On, tez wydawał się bardzo sceptycznie nastawionym do mojej osoby, no ale ostatnimi czasy, jak jest możliwość otrzymania tytułu księcia, z racji poślubienia mnie, nadzwyczaj się zmienił. Dosłownie nie do poznania. Kameleon w ciele człowieka. Rodzice, no w sumie to głownie mama jest nim zachwycona. Ugh, na samą myśl o ślubie z nim, robi mi się niedobrze i mam ochotę puścić przysłowiowego pawia. Babcia jeszcze nie wyraziła swojej opinii na temat mojego cudownego "związku" z Nicholasem. Ogólnie rzecz biorąc, mimo że mamy takie samo nazwisko, to jesteśmy spokrewnieni z jakiegoś tam kuzynostwa babci, dlatego jest dopuszczalny ślub. Z tego co wiem, to babcia nie przepada zbytnio za jego rodzicami, więc może pomogłaby mi nie dopuścić do zawarcia tego związku.
Jechałam polną dróżką kierującą do babcinego pałacu. Jednak nie miałam ochoty na spotkania z kimkolwiek, no może jedynie z maleńkim Georgiem. Najsłodszym stworzeniem na ziemi. Tylko on rozumiał mnie bez słów, wystarczyło, że na niego spojrzałam, a on na mnie i wszystko było już jasne dla tego maluszka. Będzie kiedyś przecudownym człowiekiem, to widać. Kate i William są dobrymi rodzicami.
Tuż przed tylna bramą wjazdową na królewski plac zawróciłam i wolnym tempem wróciłam do stajni. Gdy tylko zajechałam na miejsce zsiadłam z konia i ściągając wszystkie uprzęże z Caro odłożyłam je na bok. Po czym wzięłam szczotkę i zaczęłam czesać jej włosy. Robiąc to mamrotałam coś w stronę mojego konia. Pewnie ktokolwiek przyglądający się mi z zewnątrz pomyślałby, że jestem wariatką. Mam jednak nadzieje, że nikt niepowołany mnie nie widział, ani nie widzi.
Po wyszczotkowaniu Caro, wyszłam ze stajni i ruszyłam w stronę domu. Cicho weszłam do środka i skierowałam się w stronę pokoju.
- Madeliene. - usłyszałam głos matki. - Masz gościa, dziecko.
Żeby tylko nie on. Weszłam wolnym krokiem do salonu. Spojrzałam na kanapę, a na niej siedział nie kto inny tylko Nicholas. Na moje nieszczęście.
- Witaj Nicholas. - powiedziałam najbardziej oschle jak tylko potrafiłam.
- Witaj ukochana. - odparł Nicholas, na co prawie cofnęło mi się poranne śniadanie.
- Stało się coś? Pytam się, bo nie wiem czemu zawdzięczam twoją obecność tutaj dzisiaj o stosunkowo wczesnej porze.
- Stęskniłem się. Czy to takie trudne do zrozumienia?
Naprawdę, zaraz mu coś zrobię. Tak jest mi zawsze dobrze, gdy siedzę w Londynie, nie widzę jego twarzy, nie słyszę zgryźliwych tekstów matki.
- Oj to bardzo miłe z twojej strony. - wymusiłam uśmiech. - Widzę, że mama cię już obsłużyła, wiec nie muszę już proponować herbatki. Nie mniej jednak muszę cię przeprosić, bo bardzo zle się czuję i po prostu nie mam dzisiaj sił.. - ani tym bardziej chęci.. Pomyślałam sobie - aby z tobą spędzić czas. - tak nudno jak zwykle .. Pomyślałam ponownie.
- Oczywiście szanuję Twoje zdanie najdroższa, dlatego nie będę Ci przeszkadzał. Idź i odpocznij.
Dzięki za pozwolenie. Zaśmiałam się w duchu. Jakiś ty dobroduszny. Niesamowite.
Pobiegłam do pokoju i zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Nie chciałam żeby ktokolwiek mi przeszkadzał. Chciałam być sama. Może powinnam jechać do ojca wracając z Londynu, a nie do matki. Tak to już jest jak trzeba wybrać, do którego z rodziców ma się jechać, gdy są rozwiedzeni. Nie dziwię się, że ojciec rozwiódł się z matką. Nie mógł wytrzymać jej nachalnego charakteru i zgryźliwych tekstów. W jaki sposób określiła ją babcia, gdy ojciec oznajmił jej, że się rozwodzą, mianowicie "Bogu niech będą dzięki. Synku, w końcu przejrzałeś na oczy. Zabieraj dziewczynki, a jej daj jakaś mała posiadłość i zostaw samą. Nigdy jej nie lubiłam, wiedz to." Tak, babcia jej dosłownie nie znosiła. Może dlatego nie powiedzieli jej nic o moim wspaniałym "związku" z Nicholasem, bo prawda jest taka, mimo iż ojciec się na to zgodził, to kto wybrał mi przyszłego męża? Nikt inny tylko matka. Może powinnam poinformować babcię, kogo mi znaleźli.
Spoglądałam na pięknie świecące wiosenne słońce za oknem, którego promienie wpadały przez moje drzwi balkonowe do pokoju, wprost na moje łóżko, co nie pozwalało mi zasnąć. Nie miałam ochoty tutaj dłużej siedzieć. I tak mnie tu nic nie trzymało prócz Caro. Wstałam z łóżka, podeszłam do szafy i spakowałam swoje wszystkie rzeczy. Wzięłam telefon i wybrałam numer do ojca.
- Witaj Madeliene. - usłyszałam głos ojca w słuchawce. - Czego potrzebujesz moja droga?
- Witaj tato. Mógłbyś przysłać kogoś po wszystkie moje rzeczy od matki, także po moją ukochaną Caro i zabrałbyś je do siebie. Nie chcę więcej tutaj przyjeżdżać, będę przyjeżdżała do Ciebie. Nie mów nic matce, tylko wyślij służbę i niech zrobią to o co Cię proszę.
- Skąd taka nagła zmiana dziecko?
- Długa historia, zapewne kiedyś Ci wszystko wytłumaczę.
- Dobrze. W takim razie, zrobię tak jak sobie życzysz. Ale teraz muszę kończyć, mam spotkanie.
- Oczywiście. Do zobaczenia.
Rozłączył się. Odłożyłam telefon i wyszłam z pokoju. Zeszłam na dół i wychodząc na dwór, skierowałam się do stajni. Przygotowałam rzeczy Caro i stanęłam przed koniem.
- Wyjeżdżamy na nasze stare śmieci. Nie będziemy tutaj więcej siedzieć. Wrócisz do swojej rodzinki. - pogładziłam ją po pysku.
Całe szczęście, mała posiadłość matki była oddalona kilkanaście kilometrów od babci, a od ojca jeszcze dalej, ponieważ jego posiadłość znajduje się w przeciwnym kierunku.
Wróciłam do domu. Poszłam do pokoju. Wzięłam rzeczy podręczne i wyszłam ponownie z domu, gdzie czekał na mnie kierowca ojca.
- Witam księżniczkę. - uśmiechnął się przyjaźnie.
- Witaj Patric, miło cię widzieć. - odwzajemniłam uśmiech.
- W końcu panienka wraca do domu ojca?
- Zabrzmiało to bynajmniej tak jakbym umierała -zaśmiałam się - No, ale tak, zgadza się. Zdecydowanie zbyt długo to odwlekałam.
Weszłam do środka samochodu. Patric zamknął za mną drzwi i sam wsiadł od strony kierowcy. Ruszyliśmy w drogę.
Po niecałej godzinie zajechaliśmy na miejsce. Wyszłam z samochodu i głęboko odetchnęłam. Poczułam się wolna. Wolna od problemów związanych z matką i Nicholasem. Nie chciałam dalej wracać do tego myślami. Chciałam zacząć żyć swoim życiem. Nie chciałam żeby ktoś kierował mną i moimi uczuciami.
- Madie! - usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się i uśmiechnęłam się najszerzej jak potrafiłam. Na schodach wejściowych stała moja młodsza siostra Rebecca.
- Becca! Cześć kochanie! Jak żyjesz skarbie? - mówiąc to podeszłam do niej i mocno ją przytuliłam.
- Tęskniłam. Bardzo mocno. - posmutniała.
- Oj, skarbeńku. Ja też tęskniłam. - przytuliłam ją ponownie.
Becca była ode mnie sześć lat młodsza, więc miała dopiero piętnaście lat. Mimo stosunkowo dużej różnicy wieku, byłyśmy ze sobą bardzo zżyte i nawzajem, w miarę możliwości, sobie pomagałyśmy.
- Kochanie jak w szkole? Opowiadaj. Masz jakiegoś przystojniaka na oku? - zaśmiałam się.
- A nic ciekawego. - odparła. - Hmm, właściwie to jakiś tam się kręci. - zaśmiała się.
- No proszę, ale Becca, czy to nie za wcześnie na jakiekolwiek związki? - spojrzałam na nią.
- Czy ja mówię od razu, że jestem w związku?
- Przecież wiesz, że żartuję. Znajdź sobie jakiegoś i nie słuchaj rodziców, niech oni za Ciebie nie wybierają.
- Ale przecież za Ciebie wybrali.
- To już inna sprawa. Taki już mój los.
- Wcale nie musisz wychodzić za Nicholasa. Dobrze to wiesz.
- Jasne kochanie. Weź i powiedz to matce.
- A co ona ma do tego z kim spędzisz resztę swojego życia? Czy to nie Ty zawsze mi powtarzałaś, że bez miłości się nie da z kimś żyć?
- Niby i tak mówiłam.
- Nie niby, tylko tak było. Dlatego nie słuchaj matki. Nie chcę, żebyś była nieszczęśliwa.
- Postaram się. Ale może Nicholas jest mi pisany.
- A kochasz go?
- Nie.
- No widzisz. Właśnie sobie odpowiedziałaś na swoje pytanie.
- Jesteś zbyt dojrzała jak na swój wiek. - zaśmiałam się.
- Przesadzasz. - puściła mi oczko. - A teraz chodź i rozgość się na nowo w swoim pokoju. - złapała mnie za rękę i pociągnęła na górę.





















____________________________________________________________________________
Pierwszy rozdział już za Wami :) Zachęcam do komentowania, bo co to za blog, gdzie czytelnicy nie wyrażają swojej opinii? Żaden. Mi osobiście Wasze komentarze poprawiają humor i dodają coraz więcej chęci do pisania. Także liczę na nie! W końcu to tylko kilka sekund, poświęconych z Waszej strony. Xx

2 komentarze:

  1. cos calkiem nowego fajnie sie zapowiada czekam na 2 rodzial! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wrednie od samego poczatki :)
    Dobrze sie zapowiada :p

    OdpowiedzUsuń