piątek, 27 grudnia 2013

Rozdział V

Zakupy z Charlie, czyli cały dzień łażenia po sklepach. Wytrzymuję zazwyczaj trzy godziny później chodzę za nią jak cień albo idę do Starbucks'a i czekam na nią kilka godzin. To właśnie dziś ten dzień udręki, jeden z dwóch w tym tygodniu. Jeden plus, że nie ma zajęć. Oj tak, bardzo dobrze. Wstałam niechętnie z łóżka i poczłapałam do łazienki, gdzie wzięłam szybki prysznic, który momentalnie mnie przebudził. Odświeżyłam włosy i wyszłam spod prysznica. Ubrałam się, poprawiłam delikatnie swój wygląd i byłam gotowa do wyjścia. Zeszłam na dół, wypuściłam psa i kota na podwórko, w między czasie przygotowałam im jedzenie i sama wzięłam coś na pierwsze śniadanko. Gdy zwierzaki wróciły, wzięłam do torebki telefon i portfel, a do ręki kluczyki i zamykając za sobą drzwi poszłam po samochód. Odpaliłam i ruszyłam po Charlie.
Podjechałam pod dom Charlie. Zatrąbiłam kilka razy klaksonem. Drzwi domu się otworzyły i zza nich wychyliła się głowa Evy, jej młodszej siostry. Machnęła mi, a ja otworzyłam okno:
- No co? - zapytałam - Gdzie Charlie?
- Moment! Jeszcze się szykuje.
- Powiedź jej, że ma minutę. Równą z zegarkiem w ręku, bo odjadę.
- Jasne. - zaśmiała się. - Już jej mówię.
Po kilku sekundach na siedzeniu obok mnie siedziała już Charlie z bułką w ręku.
- Tylko mi nie nakrusz. - zaśmiałam się.
- Jasne królowo.
- Królową nie będę. Pierwszeństwo do tronu ma William, a potem George.
- No wiem, wiem. Droczę się z Tobą tylko.
- Dobra. Ale nie przeginaj. - wytknęłam jej język.
Zajechałyśmy pod największe w Londynie centrum handlowe. Wjechałam do podziemnego parkingu i ruszyłam z Charlie w stronę wejścia. Otworzyłyśmy drzwi.
- A teraz Charlie leć i kupuj! - krzyknęłam.
- Nie będę robiła z siebie idiotki. - prychnęła.
- Spójrz wyprzedaż 50% na wszystkie rzeczy.
A jednak wygrałam. Charlie co sił w nogach poleciała do sklepu z wyprzedażą. Oj zapowiada się długi dzień. Wolnym krokiem ruszyłam za szalejącą już w sklepie Charlie. Nie szukałam jej, nie było sensu. Pooglądałam kilka rzeczy i wybrałam to co wydawało się dla mnie fajne i warte kupienia. Później skierowałam się jeszcze do jednego sklepu, do którego zawsze wchodzę. Tam też wydałam trochę pieniędzy. Nie chcąc odciągać Charlie od szału zakupów, szczerze nawet nie wiedziałam, gdzie teraz jest, poszłam do mojego miejsca ukojenia, BORDERS, ukochana księgarnia. Poszłam w dział autentyczne historie, wzięłam pierwszą lepszą książkę i usiadłam na ziemi zanurzając się w lekturze.
Przerywając na chwilę czytanie zerknęłam na ekran telefonu. Minęła godzinka, żadnego sygnału od Charlie. Włączyłam na wszelki wypadek dźwięk i znowu schowałam telefon do torebki. Spojrzałam najpierw w lewo, a potem w prawo. Za filarem zobaczyłam znajomą twarz. Kolega od automatów. Haha. Czyta książkę, o proszę. Podniosłam się z ziemi, zgarnęłam zakupy i torebkę, po czym ruszyłam w stronę Harry'ego. Usiadłam obok niego i zerknęłam co czyta.
- Harlan Coben "Zachowaj Spokój". Czytałam. Fajna.
Brunet spojrzał w moją stronę i szeroko się uśmiechnął.
- Czytałaś? No to o czym jest?
- O Adamie Baye. Tam jego rodzice są zaniepokojeni tym, że po samobójstwie kolegi, ich Adam zamknął się w sobie, instalują na jego komputerze program szpiegowski. Śledzą każdy jego ruch, każdy wysłany i odebrany e-mail. W końcu odkrywają wiadomość przesłaną przez anonimowego nadawcę, który każe Adamowi siedzieć cicho. No i przez większą część książki zastanawiasz się czy Adam wie coś na temat samobójstwa. I co ma wspólnego z brutalnym zabójstwem na przedmieściach Nowego Jorku, nad którego zagadką pracuje detektyw Loren Muse. Dlaczego rodziną Baye interesuje się FBI. No i wiadomo, na końcu wszystko wychodzi.
- Czyli jednak czytałaś. - spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Nie, skądże. Nienawidzę czytać książek. - wytknęłam mu język.
- Właśnie widzę. - powiedział podnosząc z ziemi moją książkę Cathy Glass.
- Oj tam, jedna książka.
- Dobra, nie kręć mi tutaj. Czyli rozumiem, że interesujesz się książkami gdzie trzeba rozwiązać jakąś zagadkę, albo czytasz książki na faktach.
- No zazwyczaj takie czytam. - uśmiechnęłam się. - Ty pewnie też.
- Zgadza się. - odwzajemnił uśmiech. - W sumie to powinienem być na Ciebie zły.
- Za co?
- Jak to za co? Zlałaś mnie totalnie jak prosiłem o numer telefonu.
- No wiesz, jego tak łatwo się nie dostaje. No ale dzisiaj zapunktowałeś, więc może ewentualnie dostaniesz pierwsze trzy cyfry. - zaśmiałam się.
- Zawsze coś. - wytknął mi język.
- Wredota.
- Wcale, że nie.
- Tak.
- Nie.
- Ta..
- Mogliby państwo być trochę ciszej? - poprosił stojący nad nami ochroniarz.
- Oczywiście. Przepraszamy. - odparłam.
- Przestraszyłaś się co?
- Nie.
- Jak nie, jak tak. Przecież widzę.
- Weź. Czepiasz się tylko.
- Wcale, że nie.
- Wcale, że tak.
- Nie.
- Dobra, już spokój, bo znowu przyjdzie.
- Spękała! Spękała!
- Jak Cię dorwę, to zobaczysz.
- No dalej! Próbuj. - krzyknął i odłożył książkę na półkę, po czym zaczął uciekać.
Podeszłam do półki, gdzie odłożyłam swoją książkę i ruszyłam za nim. Spojrzałam, w którą stronę biegnie, więc pobiegłam w drugą. Złapię go prędzej. Stanęłam w jednym miejscu i czekałam, aż go zobaczę. Nagle wyłoniła się jego postać. Szedł powoli, co chwila oglądając się za siebie. Podeszłam do niego i powiedziałam:
- Szukasz kogoś?
- Jak Ty to zrobiłaś?
- Wiesz mam swoje sposoby. - zaśmiałam się.
- Kawa?
- Z chęcią. - uśmiechnęłam się.
Zamówiliśmy kawy, każdy swoją ulubioną. Jak później się okazało, były takie same. Siedzieliśmy tak kilka godzin, w między czasie poszliśmy coś zjeść. Około 18 zadzwonił telefon.
- Tak?
- No gdzie jesteś?
- Już idę. Spotkajmy się koło samochodu. Ok?
- Jasne. Pa.
- Pa.
Rozłączyłam się.
- Dzięki za miłe spędzony czas. Niestety muszę spadać. Charlie czeka. Do zobaczenia na uczelni.
- A numer telefonu?
- No tak, te trzy cyfry miałam Ci podać. - zaśmiałam się. - Pisz. 223457269
- Podałaś mi cały.
- Powinieneś być zadowolony, a nie jeszcze masz wyrzuty. Pa. - powiedziałam i ruszyłam w stronę parkingu. Odwróciłam się jeszcze w stronę Harry'ego i posłałam mu uśmiech, który odwzajemnił.
Na parkingu, blisko samochodu dobiegła do mnie Charlie.
- Złapałam Cię. - powiedziała zdyszana.
- A no. - zaśmiałam się. - I co sobie kupiłaś? - zapytałam spoglądając na mnóstwo reklamówek.
- Ee niewiele.
- Mhm. No tak, niewiele. - próbowałam opanować śmiech. - Nie zdążyłaś zapewne zajść do wszystkich sklepów, co nie?
- Dokładnie. Niestety nie zdążyłam.
- Oj, może następnym razem Ci się uda.
- Właśnie, to kiedy następny wypad na zakupy? Może sobota, a potem wieczorkiem na imprezę, huh?
- Niestety. Sobota odpada. Konferencję mam.
- Znowu za babcię?
- Tak.
- Niefajnie. - burknęła. - Szkoda. Znowu muszę iść sama na imprezę.
Doszłyśmy do samochodu i weszłyśmy do środka. Odpaliłam i ruszyłyśmy.
- Tak w ogóle, Ty teraz z kimś kręcisz Charlie?
- Hmm, aktualnie?
- Tak, pytałam o teraz.
- No dobra, dobra. Nie spinaj się tak. Już Ci mówię. Tak. Mam aktualnie faceta. Przystojny, ciemnowłosy, mulat o nieziemskim spojrzeniu. Gra i śpiewa w zespole akademickim.
- Aha. To czemu nic nie mówiłaś?
- A pytałaś?
- Czy ja muszę pytać się o takie rzeczy? Wiesz. Wredna jesteś.
- Wcale, że nie.
- Tak. Zawsze mi mówiłaś takie rzeczy.
- No weź już się nie gniewaj. Przepraszam, że Ci nie powiedziałam. Sorry. - posłała mi uśmiech.
- Ok, wybaczam. Ale żeby mi to było ostatni raz.
- Oczywiście królowo.
- Nie jestem...
- Królową, tak wiem. - przerwała mi.
Spojrzałam na nią ze śmiechem.
- Dobra. Leć do domciu. - powiedziałam stając pod jej domem. - Pa, pa. Do jutra.
- No pa. Do jutra.
Zamknęła drzwi i ruszyła w kierunku domu, a ja pojechałam do siebie. Na miejsce zajechałam po około trzydziestu minutach. Weszłam do domu, odłożyłam zakupy, wzięłam Lexi i zabrałam ją na spacer. Po powrocie dałam moim zwierzakom coś do jedzenia. Zmęczona po całym dniu położyłam się spać.

Wstałam około 8, by móc spokojnie przygotować się na zajęcia, które były na 10. Wzięłam prysznic, zrobiłam lekki makijaż i gotowa do wyjazdu zeszłam na dół. Wypuściłam zwierzaki na dwór i przygotowałam im coś do jedzenia. Sama zjadłam również szybkie śniadanie. Po dziesięciu minutach Lexi i Trix wróciły do domu, a ja mogłam spokojnie pojechać na zajęcia.
Na uczelnię zajechałam za dwadzieścia dziesiąta. Wzięłam notatki z historii prawa i powtarzałam to, co było do tej pory. Szłam wolnym krokiem w stronę sali wykładowej skupiona na czytaniu notatek.
- Bu! - usłyszałam za sobą.
- Boże kochany! Proszę Cię! Nie strasz mnie. Chcesz żebym na zawał tutaj zeszła? - spojrzałam z przerażeniem w oczach na bruneta, któremu nagle zniknął uśmiech z twarzy.
- Przepraszam. Bardzo przepraszam, nie sądziłem, że aż tak bardzo się przestraszysz. Wybacz mi mój debilny pomysł.
- Ok, ale proszę Cię, żeby to był ostatni raz.
- Oczywiście. Już ok? Serio wyglądałaś jakbyś miała zaraz umrzeć.
- A to dlatego tak nagle uśmieszek z ust Ci zniknął. - zaśmiałam się.
- No tak, dlatego.
- Czyli musiałam wyglądać strasznie.
- Prawdę mówiąc tak było.
- Mógłbyś oszczędzić szczegółów.
- Dobra. Jasne. Mam pytanie.
- Wal śmiało. - uśmiechnęłam się.
- Co robisz w sobotę?
- Zależy o której godzinie.
- Chodzi mi ogólnie co robisz w sobotę. A szczególnie chodzi mi o wieczór. Mniej więcej godzina 18.
- Hmm. Prawda jest taka, że do końca nie wiem jak długo będę zajęta, bo o 16 mam ważne spotkanie, którego nie mogę ominąć i nie mam pojęcia jak długo ono będzie trwało.
- Czyli w sumie nie masz czasu?
- Znaczy się niby mam, ale nie wiem. Naprawdę nie wiem. Przepraszam. Ale dlaczego pytasz?
- Bo jest impreza naszej uczelni i gramy na niej, chciałbym żebyś nas posłuchała.
- O której dokładnie?
- Zaczynamy o 20.
- To czemu chciałeś mnie widzieć już o 18?
- Chciałem Ci coś pokazać, ale skoro nie masz czasu, to może innym razem się uda.
- No może.
- Na imprezę też nie przyjdziesz?
- Nie wiem. Nie chcę obiecywać. Bo nienawidzę kiedy obiecam, a nie przyjdę. To takie niefajne uczucie wtedy i dla mnie i dla drugiej strony.
- Z pewnością.
- Dobra Harry, ja spadam mam zajęcia z McLidem za moment, więc nie mogę się spóźnić. - zaśmiałam się. - Do zobaczenia. - powiedziałam.
- No ok, ok. Do zobaczyska laska. Pa.
Posłałam mu uśmiech i co sił w nogach pobiegłam na salę wykładową. Usiadłam i chwilę po tym na salę wszedł profesor. Boże, jeszcze chwila rozmowy z Harry'm i już bym się spóźniła.
- Witam państwa. - zaczął McLide. - Dziś zastanowimy się nad tym kogo obejmuje prawo i w jakim zakresie.
Wykład trwał bite 2 godziny. Nie zaśnięciem na wykładzie profesora graniczy z cudem, jednak udało mi się wytrwać. Resztę dnia spędziłam na nauce do przyszłego kolokwium, którego McLide nigdy nie robił prostego.

Sobota przyszła bardzo szybko. Nie zdążyłam dobrze rozpocząć tygodnia, a tu już weekend. Tylko, że ta sobota niestety będzie nudna. Będę musiała sztucznie się uśmiechać przy tłumie ludzi w imieniu babci. Oj tak będzie cudownie, już nie mogę się doczekać.. A mogłoby być tak pięknie, spotkanie z Harry'm, impreza studencka, chociaż trochę bym miała z tego życia. No ale nie. Muszę iść na konferencję. Babcia już uprzedziła wszystkich o moim przyjściu.
Gotowa około godziny 15 wyjechałam z domu w stronę szpitala św. Patryka. Na miejscu byłam mniej więcej za dziesięć.
- Witamy księżniczko Windsor, zapraszamy.
- Witam serdecznie. - uśmiechnęłam się i poszłam za przewodnikiem.
W oddali zauważyłam Brada z czekiem.
- Hej Brad.
- Witam księżniczkę, oto czek od jej królewskiej mości.
- Dziękuję Ci za fatygę. - uśmiechnęłam się.
- Księżniczko Windsor. Zapraszamy na konferencję.
- Oczywiście już idę.
"Panie i panowie, pacjenci szpitala, pracownicy szpitala. Dzisiaj mam zaszczyt powitać przedstawicielkę jej królewskiej mości królowej Elżbiety, księżniczkę Madeliene Windsor. Proszę o powitanie księżniczki gromkimi brawami."
Usłyszałam czekając na wejście po czym przeszłam przez drzwi i zobaczyłam mnóstwo ludzi oraz niestety fotoreporterów. Usiadłam w wyznaczonym miejscu i czekałam. Po wielu wystąpieniach kierowanych do przybyłych gości i do mnie poprosili także i mnie o zabranie głosu. Nie lubiłam się wypowiadać, ale także nie lubiłam szykować przemówień, wolałam jak już mówić to z serca. Wiedziałam, że pieniądze są przekazane dla dzieci i młodzieży z onkologii więc wiedziałam na czym stoję. Podeszłam do mównicy, wzięłam głęboki wdech i zaczęłam.
- Witam serdecznie. Szanowna dyrekcjo szpitala, stanowi pracownicy szpitala, szanowni goście i wy kochani pacjenci. - uśmiechnęłam się do dzieci - W imieniu jej królewskiej mości królowej Elżbiety zobowiązana zostałam do przekazania czeku dla dzieci i młodzieży z oddziału onkologii. Nie mniej jednak zanim to nastąpi, chciałam powiedzieć kilka słów od siebie.
Moje wystąpienie trwało może niezbyt krótko, ale też nie tak długo. Ma końcu przekazałam na ręce ordynatora szpitala czek i miałam ochotę już opuścić budynek. Niestety mali pacjenci bardzo chcieli mieć ze mną zdjęcie i nie mogąc im odmówić zrobiłam to o co mnie poprosili. Potem jeszcze kilka wypowiedzi dla fotoreporterów. Żegnając się z ordynatorem wyszłam ze szpitala i wsiadając do samochodu zerknęłam na zegarek.



*Harry's POV*

Staliśmy na scenie i śpiewaliśmy tak jak zazwyczaj. Lubiłem imprezy akademickie, zawsze był świetny klimat. Jednak tym razem moje oczy błądziły po twarzach studentek. Szukały tej jednej jedynej twarzy. Tych pięknych niebieskich oczu i tego uśmiechu, który powodował, że od razu poprawiał mi się humor. Co, że znam ją tylko kilka dni. Dla mnie liczy się to, że ona wydaje się dla mnie stworzona. Jest zabawna, urocza, inteligentna, piękna i ma podobne zainteresowania. Szkoda, że nie przyszła. Szkoda. Tak jakoś pusto bez niej. Właśnie śpiewaliśmy nasz nowy kawałek "Right Now". Każda piosenka była pisana tylko przez nas. Każda z nich była zlepkiem naszych doświadczeń i uczuć, naszych przeżyć i marzeń. Refren był dla mnie najlepszy. Gdy patrzyłem w tłum, śpiewając You know I can't fight the feeling. And every night I feel it. Right now. I wish you were here with me, ujrzałem właśnie te oczy, o których marzę by patrzyły na mnie codziennie, ten uśmiech, który rozpromienia każde pomieszczenie. Poczułem jakby moje serce chciało uciec z mojej piersi i pobiec do niej. To było niesamowite uczucie. Stanęła pod sceną i spojrzała w moją stronę. Patrząc na nią śpiewałem po raz kolejny refren wraz z chłopakami. Czułem, że jestem najszczęśliwszy na świecie.



*Madie's POV*

Udało mi się przyjechać na imprezę. Wchodząc do środka usłyszałam głośną muzykę. Spojrzałam w stronę sceny. Stał na niej Harry z kolegami. Śpiewali jakąś swoją piosenkę. Wsłuchałam się w jej tekst. Była przepiękna. Poszłam pod scenę. Gdy nasze oczy się spotkały, a on śpiewał patrząc na mnie słowa refrenu, moje serce zabiło mocniej niż do tej pory. Jakieś dziwne uczucie ogarnęło moje serce i umysł. Czyżbym się zakochała?! Ale przecież ja mam narzeczonego. Nie mogę być z kimś innym. Nie mogę skrzywdzić Harry'ego, on jest zbyt cudownym człowiekiem, a i tak nie pozwolą mi się z nim związać. To jest wręcz niemożliwe. On jest, jakby to moja matka powiedziała, z innej sfery. On nie jest dla mnie. Oderwałam mój wzrok od jego pięknych zielonych oczu. Rozerwałam tą niewidzialną nić, która trzymała nasze głowy w jednej linii. Nie mogłam mu dawać nadziei, nie chciałam go ranić. Tuż po skończonej piosence stanął przede mną Harry, rozpromieniony od ucha do ucha.
- A jednak. - powiedział.
- Co jednak?
- A jednak przyszłaś. - uśmiechnął się, na co zrobiło mi się cieplej na sercu.
- Jak widać. - zaśmiałam się. - Udało mi się skończyć szybciej. Na Twoje szczęście.
- Zdecydowanie na moje szczęście. - znowu się uśmiechnął - Chodź, chciałbym Cię komuś przedstawić.
- Komu?
- Obiecałem to kilku osobom.
- Ok. - zdziwiłam się. - Niech Ci będzie.
Chłopak złapał mnie za rękę i poprowadził za sobą. Gdy doszliśmy do jakiegoś pomieszczenia za sceną zobaczyłam cztery twarze, które widziałam całkiem niedawno.
- Chłopaki to jest właśnie Madie.
- Hej! Bardzo mi miło Was poznać. - powiedziałam.
- Cześć, jestem. Niall. - podszedł do mnie blondyn podając mi rękę.
- Madie, bardzo mi miło.
- Ja jestem Zayn. - zrobił to samo co poprzednik i jego następcy, Liam i Louis.
Uśmiechnęłam się i stanęłam czując się trochę niezręcznie ze względu na ciągle wpatrywanie się w moją osobę.
- Ok. To w sumie dzisiaj już nic nie gramy, prawda? - zapytał Harry chłopaków.
- No, dziś już nic. - uśmiechnął się Zayn.
- Madie, pozwól, chciałbym Ci coś pokazać. - zwrócił się do mnie Harry.
- Oczywiście.
- Więc chodź za mną.
- Jasne. Miło było was poznać chłopaki. Do zobaczenia.
- Nam również było miło. Na razie. Trzymaj się.
Wyszłam za Harry'm. Wyprowadził mnie z klubu tylnym wyjściem.
- Nie boisz się ze mną jechać sama samochodem?
- Hmm, a mam się bać?
- Nie, ale pytam się dla pewności.
- Ok. Więc powiem, że chyba Ci wierzę i się nie boję.
- W takim razie zapraszam do środka. - otworzył drzwi, a ja weszłam. On wszedł z drugiej strony i ruszył.
- A mogę wiedzieć, gdzie jedziemy? W zasadzie. Gdzie mnie wieziesz? - zaśmiałam się.
- Niespodzianka.
- Ok. Lubię niespodzianki. Mam nadzieję, że miła.
- Też mam nadzieję, że Ci się spodoba. - uśmiechnął się.
W sumie jestem kompletną idiotką. Znam go jedynie kilka dni, a bez wahania weszłam do jego samochodu i jadę z nim w nocy i to nie wiem kompletnie gdzie. No ale kto nie ryzykuje ten nie żyje. Po krótkim czasie gdzieś zajechaliśmy. Harry zatrzymał samochód i szybko z niego wyszedł podbiegając od mojej strony i otwierając mi drzwi. Wyszłam z samochodu, spojrzałam na chłopaka. On nic nie mówiąc wyciągnął rękę w moją stronę. Złapałam ją i poszłam za Harry'm w ciemność.






__________________________________________________________________________
Czytasz-Komentuj!
Cześć wszystkim. Dodaję rozdział V tak szybko, ze względu na to, że wyjeżdżam i wrócę dopiero 2 stycznia, ale dostęp do neta będę miała dopiero 4 stycznia, bo jeszcze w między czasie jeden dzień będę na uczelni, a dokładniej na praktykach w szpitalu, także i tak bym nie mogła mieć połączenia z netem. Mam nadzieję, że rozdział się podoba i ogólnie jak na razie cały blog również. :) Liczę na Wasze komentarze. No i z tego względu, że wracam już w Nowym Roku, teraz chciałabym Wam życzyć wystrzałowego Sylwestra i szczęśliwego Nowego Roku 2014! Buziaki. Xx

środa, 25 grudnia 2013

Rozdział IV

Przebudziłam się. Cudnie, zasnęłam na siedząco. Wszystko mnie teraz boli. Spojrzałam na zegarek. Była 5 rano. Zajęcia mam na 10, więc ewentualnie mogłabym jeszcze się położyć i chociaż trochę wyprostować swoje obolałe kości. Tak też zrobiłam. Delikatnie podniosłam się z kanapy i poczłapałam niechętnie na górę do sypialni. Walnęłam się na łóżko i zasnęłam.
Przebudziła mnie Trix, która wparowała do mojego łóżka i położyła się tuż przy mojej głowie, ocierając mój nos non stop swoim ogonem. Otworzyłam niechętnie oczy. Zerkając kontem oka na zegarek oniemiałam. Była 9:30. Zajęcia na 10. Jakim cudem mam zdążyć? Wzięłam do ręki telefon, szybko napisałam sms do Charlie, że, zaspałam i nie przyjadę po nią. Pobiegłam pędem do łazienki. Dziesięć minut i gotowa. Mniej więcej oczywiście. Zbiegłam na dół. Otwierając drzwi krzyknęłam:
- Lexi! Migiem na dwór się załatwić! Pani zaraz musi jechać.
Wyszkolenie jej było bardzo pracochłonne, ale teraz przynosi skutki, bardzo pozytywne. W między czasie nasypałam im do ich misek przysmaki i sama spakowałam sobie do torby jabłko i wodę oraz telefon. Pięć minut później wróciła Lexi, więc mogłam spokojnie zamknąć dom i biec po samochód. Wsiadłam do samochodu i prędko odpalając go ruszyłam na uczelnię.
Na miejsce zajechałam tak jak to było do przewidzenia, bardzo spóźniona. Dwadzieścia minut, to o pięć minut za dużo. Zaparkowałam samochód i prędko pobiegłam w stronę sali wykładowej. Delikatnie nacisnęłam klamkę by wejść niezauważenie. Szybko wemknęłam się do środka, jednak profesor zdołał zauważyć moje, niesamowicie ciche wejście.
- Panno Windsor. - usłyszałam głos profesora.
- Tak panie profesorze?
- Powód spóźnienia?
- Bardzo błahy.
- Mianowicie?
- Zaspałam.
- Niestety muszę pani przyznać dodatkowe pół godziny po zajęciach.
Ugryzłam się w język i bez zbędnych komentarzy przyjęłam karę. Profesor McLide był jedynym wykładowcą, który traktował mnie na równi z innymi studentami, dlatego szanowałam go najbardziej ze wszystkich. Byłam mu wdzięczna, że nigdy mi nie pobłażał.
Podeszłam do Charlie i usiadłam na miejscu przygotowanym dla mnie.
- Uuu, ale się doczepił. - powiedziała Charlie.
- Ee tam. Pół godziny mi nie zaszkodzi.
- Jak nie? A zakupy ze mną?
- Innym razem?
- Wiesz co... Wiesz Ty co!
- No co? Nie mam czasu. Chyba o tym wiesz.
- Jeju! To kiedy pójdziemy?
- Jutro?
- No ok. Niech Ci będzie księżniczko.
Wytknęłam jej język i skupiłam się na tym co mówił profesor.
Po skończonym wykładzie musiałam pójść odbębnić moje pół godziny w przysłowiowej kozie. Wydawałoby się, że coś takiego jest jedynie w gimnazjum, czy liceum, a tu takie zaskoczenie, że na studiach też jest. Prawda jest taka, że jedynie naszych dwóch wykładowców robi coś takiego w ramach kary. Właśnie jednym z nich jest profesor McLide, co oczywiście dzisiaj zadziałało na moją niekorzyść. Przyszłam na wyznaczone miejsce w uczelni. Zbliżając się do sali, słyszałam coraz to głośniejsze rozmowy studentów, którzy musieli odsiedzieć swoją karę. Weszłam niezauważenie na salę wykładową i usiadłam w tyle. Zaczęłam szperać w torbie, zawzięcie szukając czegoś do jedzenia. Ze zdziwieniem patrzyłam na portfel, wodę i kluczyki do auta. Dałabym sobie rękę obciąć, że wkładałam jabłko. Zniknęło. Ciekawe czyja to sprawka.. Zapewne Charlie przejrzała mi środek torebki i wzięła co chciała. Zostałam więc zmuszona skorzystać z jednego z naszych przecudownych uczelnianych automatów, gdzie było o wiele drożej niż gdziekolwiek indziej. Niestety nie miałam innego wyjścia. Wstałam więc pośpiesznie z zajmowanego miejsca i szybszym krokiem skierowalam się w stronę automatów. Stanęłam za kimś w kolejce. Nie była ona długa, zaledwie jeden chłopak przede mną. Wyciągnęłam telefon i napisałam do Charlie z wielkim wyrzutem:
"Przez Ciebie muszę skorzystać z cudownych automatów. Dzięki za zjedzenie jabłka, żarłoku!"
Stałam jeszcze tak w zamyśleniu przez chwilę, czekając aż chłopak w końcu ruszy się z miejsca i cokolwiek wybierze i kupi.
- Przepraszam, długo jeszcze? - zapytałam poirytowana.
- Moment. Wylizuj. - usłyszałam jedynie jego słowa.
- Jasne, jasne. Mam wyluzować. Dziwne, że nie możesz się zdecydować, gorzej niż baba.
- E, ej. Laska. Nie wyzywają mnie od bab, ok? - odpowiedział wciąż odwrócony do mnie plecami.
- A Ciebie nie nauczyli, że jak się do kogoś odzywasz to się do tej osoby odwracasz, a nie stoisz tyłem? Wygląda to tak, jakby twój głos wydobywał się, za przeproszeniem, z twojej dupy, a nie z ust.
- Przesadziłaś. - powiedział, po czym odwrócił się gwałtownie trzymając w ręku zakupiony napój. Spojrzał na mnie z wielkim zdziwieniem, jakby ujrzał ducha.
- A ty co? Ducha zobaczyłeś? - zaśmiałam się. Chłopak dalej stał z otwartymi szeroko oczyma. - Ok, trochę niezręcznie. - zmieniłam więc szybko temat - Kupiłeś już? To teraz wybacz, ale ja umieram z głodu.
Ominęłam go i wybrałam szybko jakiś batonik. Zabrałam go i poszłam prędko na salę wykładową.
Usiadłam na wcześniej wybranym miejscu i zabrałam się za jedzenie. Ugryzłam kawałek i rozejrzałam się po sali. Ludzie gadali i oprócz jednego wielkiego gwaru nie było nic więcej słychać. Nigdy nie zostawałam po lekcjach, bo nigdy się nie spóźniałam, więc to jest dla mnie nowością. Nagle mój wzrok natrafił na wzrok "kolegi" spod automatów. Patrzył na mnie nie spuszczając wzroku, nawet teraz, gdy ja na niego patrzę. Bardzo pewny siebie chłopak, widzę. Nie fajnie, trzeba skończyć ten kontakt wzrokowy. Spojrzałam na telefon, gdzie czekał nieprzeczytany sms od Charlie.
"Oj! Już tak mnie nie opieprzaj. Wzięłam i zjadłam, czy to takie złe? Chyba nie. Więc nie ma za co haha"
Wredota. Co za. Nie wychowana Charlie.
"Czyli rozumiem, że jutro nie chcesz iść na zakupy?"
Zaśmiałam się patrząc na nagłą odpowiedź.
"Nie no! Oczywiście, że chcę. Przepraszam, że zjadłam Ci to jabłko. Odkupię. Obiecuję."
"Nie musisz odkupywać. Materialistko! Xx"
"Czyli idziemy na zakupy?"
"Tak, ale bez pytania bierzesz cokolwiek ostatni raz, jasne?"
"Oczywiście. :)"
Jak ją łatwo podejść. Jak prosto nią manipulować. Zawsze tak było, jeżeli szło o pójście na zakupy, Charlie zmieniała swoje zdanie momentalnie, no i przepraszała za wszystko i obiecywała poprawę. Nic się nie zmieniła.
- Przepraszam. - usłyszałam męski głos nad sobą. - Mógłbym się dosiąść?
Spojrzałam do góry. Nade mną stał ten sam chłopak, którego nieźle zjechałam koło automatów.
- Chcesz koło mnie usiąść, kiedy ja Cię obraziłam?
- Nie obraziłaś. Po prostu byłaś normalna.
- Co masz na myśli, mówiąc normalna? - przesunęłam się, tym samym robiąc miejsce obok siebie.
- Inne laski, że tak powiem mnie bardzo lubią. - powiedział siadając obok.
- Aha, czyli chodzi o to, że jesteś mega ciachem, a ja na to ciacho nie poleciałam, tylko Cię opierdzieliłam, że zbyt długo stoisz koło automatów?
- Nie jestem ciachem.
- No tak zrozumiałam Twoją wypowiedź ... umm
- Harry.
- Właśnie, Harry.
- No ale, ja się wcale nie czuję, nie wiadomo jak zajebisty.
- Ale mimo wszystko chociaż trochę Ci się wydaje, że jesteś.
- Nie. Szczerze, nie wiem co one we mnie widzą, nawet kiedy nie zamienią ze mną ani jednego zdania.
- Lecą na Ciebie. Jedyna poprawna odpowiedź. - zaśmiałam się.
- A jak mam się do Ciebie zwracać? Bo Ty już moje imię znasz.
- Madie. - uśmiechnęłam się.
- Madeliene?
- Tak, ale wolę Madie, ok? - zmierzyłam go wzrokiem.
- Jasne, jasne. Jak sobie życzysz, Madie.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
- Często tutaj jesteś?
- W sensie na dodatkowym czasie?
- Tak.
- Czasami, jak mi się nie chce wstać na poranne zajęcie z McLidem.
- Aha.
- Za to Ty po raz pierwszy?
- Aż tak widać?
- No trochę. - zaśmiał się.
- Dzięki, wiesz. Mam nadzieję, że pierwszy i ostatni raz tu jestem.
- Oj, aż tak Ci tutaj źle?
- Można tak powiedzieć. - wytknęłam mu język.
- Zadziora z Ciebie.
- Nie przesadzaj. Nie znasz mnie, więc nie wiesz.
- Z chęcią Cię poznam.
- Każdą tak bajerujesz? Nie jestem nową studentką, w sensie nie jestem pierwszakiem, więc się tak łatwo nie dam.
- Wcale Cię nie bajeruję.
- Nie skądże. Tylko masz nadzieję, że jestem łatwa.
- Nic z tych rzeczy.
- Mhm, jasne.
- No tak, jasne. Zmienię temat. Mówiłaś, że nie jesteś pierwszakiem, więc który rok?
- Trzeci. A Ty?
- Czwarty.
- Ok. To powiedz mi, czemu laski tak na Ciebie "lecą". - zaznaczyłam w powietrzu cudzysłów.
- Może dlatego, że grywam z kumplami na każdej imprezie naszej uczelni.
- Serio? Fajnie.
- Nigdy nie słyszałaś, zgadłem?
- A no nie. Zazwyczaj nie bywam na imprezach. Moja kuzynka i owszem, ale chyba mi nie... chociaż czekaj, wspominała mi o mega seksownym bandzie naszej uczelni. One Direction, to wy?
- A jednak coś wiesz.
- Mówię Ci, nasłuchałam się o was trochę. Charlie jest waszą fanką.
- Charlie Ogilvy?
- Tak. Dokładnie. Skąd ją znasz?
- Kręci z jednym z moich kumpli. Z Zayn'em. Widzisz tego czarnowłosego mulata tam w rogu?
- No i?
- To właśnie Zayn.
- Mhm. Na jej gust dokładnie. A reszta zespołu?
- Ten obok to Niall, na chwilę obecną spotyka się z pewną modelką, przyjaciółką jego kuzynki. Naprzeciw nas siedzi Liam, ten w krótszych włosach, również zajęty, no i obok niego Louis, który również znalazł ukochaną.
- Aha. Za to Ty, to taki wolny strzelec, mam rozumieć?
- Nie szukam nikogo na siłę. Po prostu na chwilę obecną nikogo nie mam.
- Spoko. Po prostu próbujesz. Zagadujesz do każdej, czy tylko ja jestem taką szczęściarą?
- Tylko Ty. - spojrzał na mnie swoimi zielonymi oczami. Jezu, jakie oczy. Boże, Madeliene ogarnij się!
- Tak, i ja mam uwierzyć w ten bajer? Proszę Cię.
Spojrzałam odruchowo na telefon. Na zegarku widniała godzina 15, więc czas mojej kozy minął.
- Nie wierzysz mi.
- Oj, oj. Dobra Harry, wybacz, ale moja odsiadka już się skończyła, więc pojadę sobie do domu. Mimo wszystko, miło było poznać. Pa.
- Do zobaczenia mam nadzieję. A, mógłbym prosić o Twój numer?
- Sorry, ale nie.
Wyszłam z pomieszczenia i szybko skierowałam się do samochodu. Odpaliłam go i ruszyłam do domu. Po drodze zajechałam po zakupy. Na miejscu byłam po 16. Zrobiłam szybko sobie jedzenie, dałam też coś do zjedzenia moim zwierzakom, po czym wzięłam Lexi i poszłam z nią na spacer. Pobiegałyśmy trochę po parku, pospacerowałyśmy koło rzeki i wróciłyśmy do domu.
Byłam zmęczona całym dniem. Nie miałam ochoty już zupełnie na nic. Poszłam więc do pokoju by zabrać ręcznik i koszulę nocną. Skierowałam się później do łazienki, gdzie wzięłam długą i relaksującą kąpiel, po której wróciłam do sypialni i mogłam spokojnie położyć się na wygodnym łóżku i oddać się w ramiona Morfeusza. Jednak tak dobrze się tylko zapowiadało. Na moje nieszczęście zadzwonił dzwonek mojego telefonu. Odebrałam.
- Tak?
- Madeliene! Wnusiu. W sobotę masz konferencję prasową dotyczącą pomocy dzieciom chorym na raka. Godzina 16, szpital świętego Patryka. Zrozumiałaś kochanie?
- Oczywiście babciu. Ale dziwi mnie to, że sama do mnie dzwonisz, a nie jakiś Twój pracownik.
- Stwierdziłam, że ja Cię o tym poinformuję.
- Och, jakże miło z babci strony. Czyli wracając do tematu, w tą sobotę o godzinie 16, szpital świętego Patryka tak?
- Tak. Zapamiętałaś widzę. Będzie tam czekał na Ciebie Brad z czekiem na pół miliona funtów, który wręczysz w moim imieniu. Dobrze?
- Umm, oczywiście.
- Cudownie. To ja już kochanie Ci nie przeszkadzam. Dobranoc.
- Pa babciu. Dobranoc.
Rozłączyłam szybko telefon. Cóż za cudowna wiadomość. Kolejna konferencja. No tak. Zazwyczaj, albo ja na nią idę, albo Harry, czy też William z Kate. No cóż, jesteśmy jej najstarszymi wnuczętami więc jesteśmy zobligowani do pomocy jej królewskiej mości, która jest de facto naszą babcią. Moje ostatnie 3 lata życia wyglądają następująco: mogę sobie robić co chcę, ale jak w ciągu miesiąca mam około 3 takie wyjścia w imieniu babci, to nie mogę powiedzieć nie, przecież to przecudownie spędzony czas, co ja narzekam. Nie powiem, szczytny cel, ale ja też mam ochotę zrobić coś innego, pójść na imprezę, czy gdzieś do kina. Ee, nie ważne. I tak tego nie zmienię. Ciągłe wymagania, a gdzie przyjemności? Brak.








________________________________________________________________________________
Czytasz-Komentuj!
Cześć wszystkim. Nowy rozdział na święta, dlatego chciałabym życzyć Wam wszystkim zdrowych, pogodnych, pełnych rodzinnego ciepła i miłości. Niech Boża Dziecina błogosławi Wam każdego dnia szczególnie w Nowym Roku 2014!! 
Buziaki. Xx


niedziela, 24 listopada 2013

Rozdział III

Czas leci nieubłaganie i wszystko co dobre szybko się kończy. Musiałam wracać do Londynu na studia. Zapakowałam się do nowo otrzymanego samochodu i ruszyłam w drogę. Widziałam smutną minę Becci w lusterku, jednak wiedziałam, że muszę wracać. Nie robiłam tego tak ochoczo jak zazwyczaj. Łatwiej było odjeżdżać od matki, niż od nich. Z nimi czułam więź, która z matką powoli zanikała.
Do domku w Londynie zajechałam po około godzinie. Tak mniej więcej, przy niewielkim ruchu można dojechać z posiadłości ojca. Wjechałam do garażu, który od początku stał pusty. W końcu coś mogło go zapełnić. Wzięłam rzeczy i weszłam do domu, gdzie mogłam pobyć sama. Jedyne miejsce, gdzie jestem ja i moje myśli. Nikt więcej. Usiadłam wygodnie na kanapie w salonie i pilotem włączyłam muzykę na wieży. Zamknęłam oczy i zaczęłam się relaksować. Tego mi było trzeba. Jednak nie trwało to długo. Z półsnu wyrwał mnie dzwonek mojego telefonu. Nie patrząc kto dzwoni przesunęłam palcem po ekranie i przyłożyłam telefon do ucha.
- Tak? - powiedziałam.
- Madie! Cześć kochanie! - usłyszałam po drugiej stronie głos Charlie, mojej przyjaciółki i równocześnie dalekiej kuzynki.
- Charlie! Hej. Co słychać?
- Wszystko w porządku. A u Ciebie? Wróciłaś już do Londynu? Masz czas, no i przede wszystkim ochotę gdzieś wyskoczyć, czy widzimy się dopiero na zajęciach?
- U mnie też dobrze. Wróciłam do ojca, w sensie wyniosłam się od matki.
- Serio? Dobra, sorry, nie przerywam. - zaśmiała się.
- Serio, serio. Wiesz szczerze, to nie mam ochoty jakoś gdziekolwiek dziś wychodzić, ale jutro po Ciebie przyjadę przed zajęciami i pojedziemy razem.
- Przyjedziesz po mnie?
- Tak. - zaśmiałam się. - Dostałam samochód od babci.
- Wo! Nieźle. To widocznie stwierdziła, że dobrze postąpiłaś wracając do taty.
- Babcia nie znosi matki, więc raczej tak.
- No wywnioskowałam to właśnie.
- Jakaś Ty mądra. - zaśmiałam się.
- Już panno Windsor, nie nabijaj się ze mnie.
- Jakże bym śmiała się nabijać panno Ogilvy.
- No dobra już. Nie zagrywaj mi tutaj. Koniec. Nie przeszkadzam Ci już. Do jutra.
- Nie przeszkadzasz, ale skoro już musisz kończyć, to do jutra. - zaśmiałam się.
- Wredota.
- Też Cię kocham Charlie.
- No i ja Ciebie. Do jutra.
- Pa.
Odłożyłam telefon i znowu zamknęłam oczy. Przez głowę przelatywało mi milion myśli na minutę. Głównie związane były z Nicholasem i matką. Widocznie są oni moim koszmarem. Nic gorszego raczej już nie może mi się przytrafić.
Otworzyłam oczy, nie chcąc myśleć o Nicholasie. Postanowiłam coś ze sobą zrobić. Tylko co? Sama nie wiem. Nie mam tutaj mojej Caro, więc nie mogę pojeździć sobie konno i zapomnieć o problemach. Niestety. Wstałam z kanapy. Podeszłam do okna i patrzyłam co ciekawego się dzieje. Nagle poczułam delikatne ocieranie się o moją nogę. Spojrzałam w dół. Koło mojej nogi leżała Trix, moja kotka.
- Całkowicie o Tobie zapomniałam Trix! Gdzieś Ty była? Hmm? - mówiłam do kota, podnosząc go na ręce i gładząc ją. - A i jeszcze jedno pytanie, gdzie Lexi? Lexi! Przecież zaprowadziłam ją do sąsiadów, na czas mojej nieobecności, bo przecież ktoś musiał ją wyprowadzać na spacer. Trix zawsze sama sobie pójdzie, ale niestety Lexi nie. Odłożyłam Trix na kanapę i pogładziłam ją. Podeszłam do szafy, wyciągnęłam jej karmę i wysypałam do jej miski. Trix podleciała pospiesznie i zaczęła zajadać.
Ja postanowiłam iść po mojego ukochanego psa. Wzięłam pieniądze, żeby dać sąsiadom za przypilnowanie jej. Była w końcu dużym psem, a skoro duży pies to i duże są z nią problemy. Zawsze coś im popsuła z tęsknoty za mną. Wyszłam z domu i przebiegając drogę zapukałam do drzwi domku sąsiadów.
- Witaj Madeliene. - powiedziała sąsiadka otwierając drzwi.
- Dzień dobry pani Stone, ja po Lexi. Co tym razem zmalowała? - zapytałam.
- No w sumie niewiele, ale jednak.
- Proszę bardzo. - wręczyłam jej banknot 200£ - Mam nadzieję, że starczy.
- Dziękuję.
- Lexi! - zawołałam. - Pani wróciła. Chodź, pójdziemy na spacer.
Nagle moim oczom pokazała się moja Lexi w całej okazałości. Biszkoptowy Golden Ratriever, moje słonko. Uśmiechnęłam się i pożegnawszy się z panią Stone pobiegłam z Lexi do domu.
Zarzuciłam na ramiona kurtkę, przypięłam do obroży Lexi smycz, szybkim ruchem wzięłam telefon ze stolika i biorąc smycz wyszłam z nią na dwór. Zamknęłam dom i ruszyłyśmy na spacer. Szłyśmy powoli. Co jakiś czas przystawałyśmy i siadając na ławce przyglądałyśmy się wspólnie przechodniom. Po krótkim odpoczynku ruszyłyśmy w drogę powrotną. Zanim wróciłyśmy do domu, wstąpiłyśmy jeszcze na moment na polanę, gdzie odpięłam Lexi smycz i rzuciłam na aport jej ulubioną piłkę.
- Aport Lexi! Przynieś pani piłkę! Szybko, szybko.
Posłuszny pies ruszył prędko po rzuconą zabawkę i z chęcią przyniósł ją do nóg.
- Kochana psinka! Bardzo dobrze. - pochwaliłam ją głaszcząc i drapiąc za uszami.
Bawiłyśmy się chwilę. Gdy zaczęło robić się szarawo wróciłyśmy do domu. Podałam jedzenie mojemu psu, nalałam mleka Trix w jej miskę i sama biorąc sobie kilka owoców usiadłam na kanapie przed telewizorem. Leciał jakiś program rozrywkowy. Sama nie wiedziałam do końca co to. W sumie nie chciało mi się nawet na tym skupiać. Trix wskoczyła na kanapę z jednej strony, a Lexi z drugiej. Wtuliły się we mnie z dwóch stron i przysypiały, a ja głaskałam je za uszami.











________________________________________________________________________________
Czytasz-Komentuj!
Cześć! Czołem! Jak tam laski po 1D Day? Jak wrażenia? Świetnie, no nie? Kochani są, że poświęcili nam aż tyle czasu no i oczywiście: "Amazing Polish Fans" ~ Harry, "I know where is Poland" ~ Niall. To było bardzo miłe. I wracając do bloga, jak się podoba? Komentujcie! 

niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział II

Obudziły mnie promienie słońca, delikatnie padające na moją twarz. Spojrzałam w bok. Na drugiej stronie łóżka spała Becca. Zaśmiałam się w duchu. Jak za starych dobrych czasów, gdy spałyśmy razem po nocy
horrorów. Cicho wstałam z łóżka i poszłam do łazienki, gdzie wzięłam długą i relaksującą kąpiel. Zaraz po niej ubrałam się i Zeszłam na dół do jadalni, gdzie czekało śniadanie, a przy stole siedział ojciec.
- Cześć tato.
- Witaj Madie. Jak się spało w swoim pokoju?
- Bardzo dobrze. Zdecydowanie. - zaśmiałam się. - A co u Ciebie? - zapytałam.
- Wszystko w porządku. - powiedział wstając od stołu. - Wybacz, ale nie potowarzyszę Ci przy śniadaniu. Mam trochę spraw do załatwienia. Widzimy się wieczorem na kolacji.
- Oczywiście. W takim razie do wieczora.
- Byłbym zapomniał, Kate prosiła żebyś ich odwiedziła.
- Dziękuję za informację. Postaram się tam pojechać.
- Dobrze. Nie zapomnij wstąpić do babci.
- Jakżebym śmiała. - zaśmiałam się.
- No mam nadzieję, że nie zapomnisz. Miłego dnia. - mówiąc to pocałował mnie w czoło i wyszedł.

Tak zazwyczaj wyglądały nasze śniadania. Ojciec wstawał wcześnie rano i gdy tylko pojawiałyśmy się w jadalni, on wstawał i wychodził, bo jako syn królowej ma wiele rzeczy do roboty. Pamiętam, że gdy jeszcze nie było Becci i tak z trzy lata po jej narodzinach, było jeszcze trochę inaczej. Jeszcze zdarzało nam się jeść wspólnie śniadania. Niestety gdy między rodzicami zaczęło się psuć, już wcale nie widywałyśmy ojca na śniadaniach. Gdy tylko widział matkę, wychodził. Nie chciał nas narażać na zbędne kłótnie między nimi, które matka prowokowała nawet na naszych oczach. Myśląc o tym, teraz widzę, że ojciec był oazą spokoju, która nie chciała kłótni w domu, niestety matka była ich prowodyrką, bo jak zwykle było jej czegoś za mało. Gdy miałam lat 10, a Becca 4, rodzice się rozwiedli. Wiem, że było to dla mnie bardzo bolesne przeżycie, bo mimo wszystko wydawało mi się, że to tylko i wyłącznie wina ojca. Nie chciałam z nim zostać, choć jak mówi kodeks królewski, który matka podpisywała, mianowicie "w razie rozwodu, dzieci pozostają pod opieką syna/córki królowej", nigdy inaczej. Ojciec nie chcąc powodować kolejnych kłótni pozwolił mi jechać z mamą, Becca jednak została z ojcem. Wraz z biegiem lat coraz bardziej poznawałam matkę i zaczynałam zauważać, że rozwód był tylko i wyłącznie jej sprawką. To ona była jedyną winną osobą. Gdy skońyłam lat 14, częściej pojawiałam się u ojca i bardzo dużo czasu spędzałam z Beccą, dlatego też nasz kontakt jest bardzo silny. Wolałam siedzieć z nią niż w domu z matką, która miała jakiegoś nowego mężczyznę. Nie znosiłam go. Zachowywał się dziwnie. Gdy kiedyś byłam z nim sam na sam, zbliżał się do mnie, na szczęście, gdy był już w stosunkowo niebezpiecznej odległości, do domu wróciła matka i poszedł do niej. Od tamtego czasu starałam się spędzać czas na dworze, gdy on był u matki. Niestety różnica wieku między nimi spowodowała, że on w końcu stwierdził, że znajdzie sobie młodszą i ładniejszą, a nie będzie się spotykał, ze starszą od siebie kobietą. W czasie, gdy matka zmieniała partnerów jak rękawiczki, ojciec nie miał nikogo, opiekował się Beccą najlepiej jak potrafił. W sumie do chwili obecnej nie ma nikogo. Za co go teraz ogromnie cenię. Dopiero teraz widzę, jak bardzo się co do niego pomyliłam.

Gdy kończyłam śniadanie do jadalni weszła rozpromieniona Becca. Uśmiechnęła się do mnie i usiadła obok.
- Cześć Madie. Jak się spało? - zapytała przeciągając się.
- Bardzo dobrze. Tobie widzę chyba też. - zaśmiałam się.
- Zedecydowanie. - dodała i zabrała się za jedzenie.
Wstałam od stołu i chciałam już odchodzić, jednak Becca mnie zatrzymała.
- Gdzie idziesz? Posiedź ze mną.
- Obiecałam ojcu, że pojadę do Kate i babci.
- Pojadę z Tobą, tylko na mnie zaczekaj.
- Chcesz jechać ze mną?
- Tak. - powiedziała przegryzając coś w buzi. - Usiądź i chwilę poczekaj.
- No dobrze. - opowiedziałam i usiadłam z powrotem na miejsce.
Rozmawiałyśmy chwilę. Gdy Becca skończyła jeść, wstała i pobiegła do pokoju się ubrać. Czekałam na nią przy wyjściu.
- Gotowa?! - krzyknęłam niecierpliwie.
- Już schodzę. - mówiąc to wyszła z pokoju zatrzaskując za sobą drzwi i szybko zbiegła po schodach.
- Co tak długo księżniczko? - zaśmiałam się.
- Oj, już nie narzekaj. Ważne, że zeszłam. A teraz już chodź.
- Teraz chodź, a tak to krzyczałaś, zaraz zaraz.
- No ale już jestem gotowa. Ciesz się, a nie narzekasz.
- Dobrze już, idziemy.
Wyszłyśmy z domu. Na zewnątrz czekał już na nas samochód.
- Witam panienki. - powiedział zadowolony Patrick.
- Cześć. - krzyknęła Becca.
- Jak się spało Patrick? - zapytałam.
- A bardzo dobrze, bardzo. - odpowiedział ze śmiechem. - Zapraszam do środka drogie panie.
Weszłyśmy do środka, a za nami wszedł Patrick i ruszył w drogę.
Na miejsce zajechałyśmy po około pół godzinie. Wyszłyśmy z samochodu i udałyśmy się najpierw do babci. Możliwe, że Kate będzie też właśnie tam i nie będziemy musiały jej szukać.
Weszłyśmy do pałacu. Jako pierwsze powitały nas babcine psy. Dwa kochane wyżły. Później straż i w końcu babcia.
- Moje skarby. Witajcie. - powiedziała.
- Witaj babciu. - odpowiedziałyśmy chórem.
- Madeliene, jak dawno Cię nie widziałam. Słyszałam, że wróciłaś do taty.
- Tak droga babciu. Wróciłam.
- Wybaczcie, że tak powiem, ale nigdy nie lubiłam Waszej matki, dlatego cieszę się, że już nie jesteś tam z nią, tylko z ojcem.
- Wiemy. W zasadzie się domyślałyśmy.
- Chodźcie na herbatkę.
- A Kate może jest u babci z Georgiem?
- Póki co nie, ale mają dziś przyjechać.
- To my na nich poczekamy.
- Ależ oczywiście. A teraz chodźcie.




Poszłyśmy z babcią do salonu na herbatę. Po około godzinie przyjechała Kate z maleńkim Georgiem. Spędziłyśmy bardzo miło czas.
Wieczorem, tuż przed kolacją, wróciłyśmy do domu, gdzie czekał na nas już ojciec. Zjedliśmy wieczorny posiłek razem, po raz pierwszy od wielu lat. To naprawdę było coś wspaniałego. Tęskniłam za tym. Bardziej niż bardzo.











______________________________________________________________________________
Cześć!
Rozdział II. Mam nadzieję, że może być, hmm? Liczę na Wasze opinie. Dajcie znać w komentarzach oczywiście! Możecie się też dodawać do czytelników bloga, chciałabym zobaczyć ilu Was jest. 
Buziaki. Xx

poniedziałek, 11 listopada 2013

Rozdział I

Nie patrząc na matkę, wybiegłam z domu i udałam się do stajni. Wzięłam Caro i szybkimi ruchami zaczęłam ją ubierać. Założyłam siodło, po czym podciągnęłam się do góry, po zapięciu wszystkich uprzęży. Usadowiłam się wygodnie w siodle i ruszyłam przed siebie.
- Jedź Caro. - krzyknęłam, na co mój ukochany koń, pomknął w znaną tylko nam drogę.
Tylko podczas jazdy konnej mogłam uciszyć swoje skołatane nerwy. Mogłam spokojnie pomyśleć nad moim, mogłoby się wydawać, idealnym życiem. Jeżeli ktokolwiek będzie chciał się ze mną zamienić, ja z chęcią to zrobię. Niech w końcu, ci którzy zazdroszczą mi mojego pochodzenia, przekonają się, że wcale to życie nie jest kolorowe.
Jechałam wolno, głęboko oddychając. Uspokajałam się. To jak wypadłam z hukiem z domu zapewne zostanie na zawsze w pamięci mojej matki. Ale czy to dziwne, że tak zrobiłam? Bo ja się wcale sobie nie dziwię. Znowu ta sama śpiewka, jak tylko wrócę z Londynu na chwilę do domu. "To co skarbie, może w końcu wybierzesz sobie krój sukni na ślub z Nicholasem." Matkę, chyba już do końca pogięło. Myśli, że stanę na ślubnym kobiercu z tym pacanem. Najgłupszym ze wszystkich. No dobrze, może przesadzam, ale on jest kompletnie pozbawionym empatii człowiekiem. Jest po prostu bez serca. Nigdy się z nim nie lubiłam. Zawsze się kłóciliśmy, a to tylko dlatego, że on twierdził, że to on ma rację, a oczywiście ja, równie uparte stworzenie, twierdziłam, że to jednak ja mówiłam prawdę. Nie mniej jednak nigdy za sobą nie przepadaliśmy, bynajmniej ja go nie znosiłam. On, tez wydawał się bardzo sceptycznie nastawionym do mojej osoby, no ale ostatnimi czasy, jak jest możliwość otrzymania tytułu księcia, z racji poślubienia mnie, nadzwyczaj się zmienił. Dosłownie nie do poznania. Kameleon w ciele człowieka. Rodzice, no w sumie to głownie mama jest nim zachwycona. Ugh, na samą myśl o ślubie z nim, robi mi się niedobrze i mam ochotę puścić przysłowiowego pawia. Babcia jeszcze nie wyraziła swojej opinii na temat mojego cudownego "związku" z Nicholasem. Ogólnie rzecz biorąc, mimo że mamy takie samo nazwisko, to jesteśmy spokrewnieni z jakiegoś tam kuzynostwa babci, dlatego jest dopuszczalny ślub. Z tego co wiem, to babcia nie przepada zbytnio za jego rodzicami, więc może pomogłaby mi nie dopuścić do zawarcia tego związku.
Jechałam polną dróżką kierującą do babcinego pałacu. Jednak nie miałam ochoty na spotkania z kimkolwiek, no może jedynie z maleńkim Georgiem. Najsłodszym stworzeniem na ziemi. Tylko on rozumiał mnie bez słów, wystarczyło, że na niego spojrzałam, a on na mnie i wszystko było już jasne dla tego maluszka. Będzie kiedyś przecudownym człowiekiem, to widać. Kate i William są dobrymi rodzicami.
Tuż przed tylna bramą wjazdową na królewski plac zawróciłam i wolnym tempem wróciłam do stajni. Gdy tylko zajechałam na miejsce zsiadłam z konia i ściągając wszystkie uprzęże z Caro odłożyłam je na bok. Po czym wzięłam szczotkę i zaczęłam czesać jej włosy. Robiąc to mamrotałam coś w stronę mojego konia. Pewnie ktokolwiek przyglądający się mi z zewnątrz pomyślałby, że jestem wariatką. Mam jednak nadzieje, że nikt niepowołany mnie nie widział, ani nie widzi.
Po wyszczotkowaniu Caro, wyszłam ze stajni i ruszyłam w stronę domu. Cicho weszłam do środka i skierowałam się w stronę pokoju.
- Madeliene. - usłyszałam głos matki. - Masz gościa, dziecko.
Żeby tylko nie on. Weszłam wolnym krokiem do salonu. Spojrzałam na kanapę, a na niej siedział nie kto inny tylko Nicholas. Na moje nieszczęście.
- Witaj Nicholas. - powiedziałam najbardziej oschle jak tylko potrafiłam.
- Witaj ukochana. - odparł Nicholas, na co prawie cofnęło mi się poranne śniadanie.
- Stało się coś? Pytam się, bo nie wiem czemu zawdzięczam twoją obecność tutaj dzisiaj o stosunkowo wczesnej porze.
- Stęskniłem się. Czy to takie trudne do zrozumienia?
Naprawdę, zaraz mu coś zrobię. Tak jest mi zawsze dobrze, gdy siedzę w Londynie, nie widzę jego twarzy, nie słyszę zgryźliwych tekstów matki.
- Oj to bardzo miłe z twojej strony. - wymusiłam uśmiech. - Widzę, że mama cię już obsłużyła, wiec nie muszę już proponować herbatki. Nie mniej jednak muszę cię przeprosić, bo bardzo zle się czuję i po prostu nie mam dzisiaj sił.. - ani tym bardziej chęci.. Pomyślałam sobie - aby z tobą spędzić czas. - tak nudno jak zwykle .. Pomyślałam ponownie.
- Oczywiście szanuję Twoje zdanie najdroższa, dlatego nie będę Ci przeszkadzał. Idź i odpocznij.
Dzięki za pozwolenie. Zaśmiałam się w duchu. Jakiś ty dobroduszny. Niesamowite.
Pobiegłam do pokoju i zamknęłam za sobą drzwi na klucz. Nie chciałam żeby ktokolwiek mi przeszkadzał. Chciałam być sama. Może powinnam jechać do ojca wracając z Londynu, a nie do matki. Tak to już jest jak trzeba wybrać, do którego z rodziców ma się jechać, gdy są rozwiedzeni. Nie dziwię się, że ojciec rozwiódł się z matką. Nie mógł wytrzymać jej nachalnego charakteru i zgryźliwych tekstów. W jaki sposób określiła ją babcia, gdy ojciec oznajmił jej, że się rozwodzą, mianowicie "Bogu niech będą dzięki. Synku, w końcu przejrzałeś na oczy. Zabieraj dziewczynki, a jej daj jakaś mała posiadłość i zostaw samą. Nigdy jej nie lubiłam, wiedz to." Tak, babcia jej dosłownie nie znosiła. Może dlatego nie powiedzieli jej nic o moim wspaniałym "związku" z Nicholasem, bo prawda jest taka, mimo iż ojciec się na to zgodził, to kto wybrał mi przyszłego męża? Nikt inny tylko matka. Może powinnam poinformować babcię, kogo mi znaleźli.
Spoglądałam na pięknie świecące wiosenne słońce za oknem, którego promienie wpadały przez moje drzwi balkonowe do pokoju, wprost na moje łóżko, co nie pozwalało mi zasnąć. Nie miałam ochoty tutaj dłużej siedzieć. I tak mnie tu nic nie trzymało prócz Caro. Wstałam z łóżka, podeszłam do szafy i spakowałam swoje wszystkie rzeczy. Wzięłam telefon i wybrałam numer do ojca.
- Witaj Madeliene. - usłyszałam głos ojca w słuchawce. - Czego potrzebujesz moja droga?
- Witaj tato. Mógłbyś przysłać kogoś po wszystkie moje rzeczy od matki, także po moją ukochaną Caro i zabrałbyś je do siebie. Nie chcę więcej tutaj przyjeżdżać, będę przyjeżdżała do Ciebie. Nie mów nic matce, tylko wyślij służbę i niech zrobią to o co Cię proszę.
- Skąd taka nagła zmiana dziecko?
- Długa historia, zapewne kiedyś Ci wszystko wytłumaczę.
- Dobrze. W takim razie, zrobię tak jak sobie życzysz. Ale teraz muszę kończyć, mam spotkanie.
- Oczywiście. Do zobaczenia.
Rozłączył się. Odłożyłam telefon i wyszłam z pokoju. Zeszłam na dół i wychodząc na dwór, skierowałam się do stajni. Przygotowałam rzeczy Caro i stanęłam przed koniem.
- Wyjeżdżamy na nasze stare śmieci. Nie będziemy tutaj więcej siedzieć. Wrócisz do swojej rodzinki. - pogładziłam ją po pysku.
Całe szczęście, mała posiadłość matki była oddalona kilkanaście kilometrów od babci, a od ojca jeszcze dalej, ponieważ jego posiadłość znajduje się w przeciwnym kierunku.
Wróciłam do domu. Poszłam do pokoju. Wzięłam rzeczy podręczne i wyszłam ponownie z domu, gdzie czekał na mnie kierowca ojca.
- Witam księżniczkę. - uśmiechnął się przyjaźnie.
- Witaj Patric, miło cię widzieć. - odwzajemniłam uśmiech.
- W końcu panienka wraca do domu ojca?
- Zabrzmiało to bynajmniej tak jakbym umierała -zaśmiałam się - No, ale tak, zgadza się. Zdecydowanie zbyt długo to odwlekałam.
Weszłam do środka samochodu. Patric zamknął za mną drzwi i sam wsiadł od strony kierowcy. Ruszyliśmy w drogę.
Po niecałej godzinie zajechaliśmy na miejsce. Wyszłam z samochodu i głęboko odetchnęłam. Poczułam się wolna. Wolna od problemów związanych z matką i Nicholasem. Nie chciałam dalej wracać do tego myślami. Chciałam zacząć żyć swoim życiem. Nie chciałam żeby ktoś kierował mną i moimi uczuciami.
- Madie! - usłyszałam głos za sobą. Odwróciłam się i uśmiechnęłam się najszerzej jak potrafiłam. Na schodach wejściowych stała moja młodsza siostra Rebecca.
- Becca! Cześć kochanie! Jak żyjesz skarbie? - mówiąc to podeszłam do niej i mocno ją przytuliłam.
- Tęskniłam. Bardzo mocno. - posmutniała.
- Oj, skarbeńku. Ja też tęskniłam. - przytuliłam ją ponownie.
Becca była ode mnie sześć lat młodsza, więc miała dopiero piętnaście lat. Mimo stosunkowo dużej różnicy wieku, byłyśmy ze sobą bardzo zżyte i nawzajem, w miarę możliwości, sobie pomagałyśmy.
- Kochanie jak w szkole? Opowiadaj. Masz jakiegoś przystojniaka na oku? - zaśmiałam się.
- A nic ciekawego. - odparła. - Hmm, właściwie to jakiś tam się kręci. - zaśmiała się.
- No proszę, ale Becca, czy to nie za wcześnie na jakiekolwiek związki? - spojrzałam na nią.
- Czy ja mówię od razu, że jestem w związku?
- Przecież wiesz, że żartuję. Znajdź sobie jakiegoś i nie słuchaj rodziców, niech oni za Ciebie nie wybierają.
- Ale przecież za Ciebie wybrali.
- To już inna sprawa. Taki już mój los.
- Wcale nie musisz wychodzić za Nicholasa. Dobrze to wiesz.
- Jasne kochanie. Weź i powiedz to matce.
- A co ona ma do tego z kim spędzisz resztę swojego życia? Czy to nie Ty zawsze mi powtarzałaś, że bez miłości się nie da z kimś żyć?
- Niby i tak mówiłam.
- Nie niby, tylko tak było. Dlatego nie słuchaj matki. Nie chcę, żebyś była nieszczęśliwa.
- Postaram się. Ale może Nicholas jest mi pisany.
- A kochasz go?
- Nie.
- No widzisz. Właśnie sobie odpowiedziałaś na swoje pytanie.
- Jesteś zbyt dojrzała jak na swój wiek. - zaśmiałam się.
- Przesadzasz. - puściła mi oczko. - A teraz chodź i rozgość się na nowo w swoim pokoju. - złapała mnie za rękę i pociągnęła na górę.





















____________________________________________________________________________
Pierwszy rozdział już za Wami :) Zachęcam do komentowania, bo co to za blog, gdzie czytelnicy nie wyrażają swojej opinii? Żaden. Mi osobiście Wasze komentarze poprawiają humor i dodają coraz więcej chęci do pisania. Także liczę na nie! W końcu to tylko kilka sekund, poświęconych z Waszej strony. Xx

niedziela, 10 listopada 2013

ZWIASTUN BLOGA!

Zapraszam na obejrzenie zwiastunu. Wykonany przez mojego brata. Mam nadzieję, że zachęci do czytania. Xx LINK

sobota, 9 listopada 2013

Prolog

Współczesny obraz szekspirowskiego dramatu Romeo i Julia z nieco inną fabułą i zakończeniem.
Ona, dziewczyna z wyższych sfer, rodzice wybrali jej już męża, jednak ona go nie kocha, chciałaby poczuć to prawdziwe uczucie. On, zwykły chłopak z małego, angielskiego miasta. Szuka tej jedynej, wie że gdzieś już na niego czeka. Ona, wychowana w rodzinie pełnej reguł i zasad. On, wychowany w domu pełnym miłości i zrozumienia. Ona, żyje pod ciągłą presją rodziny. On, żyje z dnia na dzień, wolny jak ptak. Ona, chce uciec i znaleźć zrozumienie. On, chce znaleźć kogoś, kto będzie wiedział o nim więcej niż jego przyjaciele i rodzina.
Czy tak dwa rożne światy znajdą między sobą porozumienie? Co ich połączy? I jakie będą tego skutki? Czy im się uda?










________________________________________________________________________
Cześć wszystkim! Udało się umieścić posty! Jestem szczęśliwa. Jeżeli chodzi o to, jaki jest ten, a w zasadzie jaki będzie ten blog to już Wy ocenicie. 
Buziaki! Xx

BOHATEROWIE

BOHATEROWIE PIERWSZOPLANOWI:

Madeliene (Madie) Louise Windsor - 
księżniczka, wnuczka królowej Anglii, po linii ojca związana z rodziną królewską (jej ojciec jest synem królowej); ma 21 lat i studiuje prawo; urocza i pewna siebie dziewczyna, wie czego chce i dąży do wyznaczonych przez siebie celów, pragnie być szczęśliwa. Jej pewność siebie odbierana jest czasem jako wywyższanie się, jako bycie lepszym niż inni, jednak poznając ją bliżej, można przekonać się, że jest pełna empatii i nigdy nie czuje się lepsza niż ktokolwiek z kim rozmawia, czy gdy kogoś poznaje; uwielbia jazdę konną i golfa; jej ukochanymi zwierzątkami są: konie, psy i koty.; ma młodszą siostrę; rodzice wybrali jej męża, jednak ona go nie kocha, chciałaby naprawdę się zakochać;

Harry Styles - 
student prawa; ma 22 lata; zwykły, spokojny chłopak z małego miasta Holmes Chapel w Anglii; w czasie studiów przebywa w Londynie; ma czterech najlepszych przyjaciół z dzieciństwa, którzy studiują w tym samym mieście, ich wspólną pasją jest muzyka, mają zespół, ale nie marzą o sławie; kręcą się wokół niego dziewczyny, gdyż jest przystojnym mężczyzną, jednak on czeka na tą jedyną; wie, że jak ją spotka, od razu będzie wiedział, ze to właśnie ona;


BOHATEROWIE DRUGOPLANOWI:


księżniczka Rebecca (Becca) Francesca Windsor - młodsza siostra Madie

lady Charlie Anna Ogilvy - przyjaciółka i daleka kuzynka Madie




Niall Horan - przyjaciel Harry'ego

Liam Payne - przyjaciel Harry'ego

Zayn Malik - przyjaciel Harry'ego

Louis Tomlinson - przyjaciel Harry'ego


lord Nicholas Windsor - przyszły mąż, daleki kuzyn, 
*takie pokrewieństwo nie przeszkadza w zawarciu związku małżeńskiego*







oraz

książę Yorku Andrew Windsor i Sarah McColton (rodzice)
Anne Twist, Gemma Styles i inni.




*Imiona i nazwiska, a także wygląd bohaterów jest jedynie "wypożyczony" od ich prawdziwych właścicieli, ich życie całkowicie się różni.*
*na potrzeby bloga zostały zmienione imiona głównej bohaterki oraz jej siostry*

czwartek, 7 listopada 2013

INFORMACJA!

Z niepowołanych przyczyn, jestem zmuszona dodać trochę pózniej prolog i bohaterów, możliwe, że także rozdział I. Jeżeli mój dostęp do internetu 09.11. będzie możliwy wszystkie 3posty pojawią się tego dnia. Jeśli nie, spróbuję dodać je dzień póżniej, mianowicie 10.11.
Całusy. Xx
Liczę na wyrozumiałość. ;)

niedziela, 3 listopada 2013

JUŻ WKRÓTCE!

Serdecznie zapraszam na nowe opowiadanie. "Story Of My Life. Madeliene and Harry."
Bohaterowie i Prolog pojawią się 08.11. w godzinach wieczornych, a rozdział pierwszy dzień później, 09.11. również w godzinach wieczornych.
Rozdziały będą dodawane w różnych odstępach czasowych, ze względu na natłok zajęć, kolokwiów i wejściówek, jakie mam na uczelni, dlatego bardzo proszę o wyrozumiałość. Mam nadzieję, że ten blog będzie inny niż wszystkie, a zarazem ciekawy jak większość.
Zapraszam.
Martyna.

O więcej informacji *jeżeli macie jakieś pytania* piszcie na tt: @marcy_offic ;)